Lordi - Babez For Breakfast
Data wydania: 15.09.2010
Gatunek: heavy metal/hard rock
Kraj: Finlandia
Tracklista:
01. SCG5: It's a Boy! 01:21
02. Babez for Breakfast 03:29
03. This Is Heavy Metal 02:59
04. Rock Police 03:57
05. Discoevil 03:49
06. Call off the Wedding 03:31
07. I Am Bigger Than You 03:04
08. ZombieRawkMachine 03:42
09. Midnite Lover 03:20
10. Give Your Life for Rock and Roll 03:54
11. Nonstop Nite 03:56
12. Amen's Lament to Ra 00:32
13. Loud and Loaded 03:15
14. Granny's Gone Crazy 03:55
15. Devil's Lullaby 03:42
Skład:
Mr. Lordi - wokal
Amen - gitara
OX - gitara basowa
Awa - klawisze, chórki
Kita - perkusja, chórki
Autor recenzji: Est
Lordi, czyli fińskie potwory, które prawdziwą światową karierę zaczęły robić po tym, jak zdeklasowały rywali podczas Eurowizji w 2006 roku. Przypadło to akurat na okres kiedy nowym wydawnictwem Lordi był album "The Arockalypse" - od razu chciałbym zaznaczyć, że ta fińska ekipa jest bardzo konsekwentna i od momentu ukazania się ich pierwszego LP ("Get Heavy") każdy nowy album wydają co dwa lata. Teraz nie było inaczej - w 2008 roku kapela wydała swój czwarty album studyjny o tytule "Deadache". Wówczas pojawiły się głosy, że zespół odszedł od swojego starego stylu, że słychać zmęczenie i wypalenie w ekipie. Według mnie było bardzo dobrze i "Deadache" był podniesieniem się z kolan, na które upadli wydając "The Arockalypse". W każdy razie po dwóch latach od premiery czwartego LP fińskie potwory nagrały "Babez For Breakfast".
Album ukazał się w połowie września 2010 roku, a jego front zdobiła wątpliwej jakości okładka - jak dla mnie najgorsza spośród dotychczasowych, chociaż co by nie mówić ta ekipa nigdy nie miała specjalnie atrakcyjnych okładek. Ponadto na albumie znalazło się aż 15 kawałków - patrząc na poprzednie wydawnictwa jest to rekord fińskich monstrów. Przechodząc do zawartości "Babez For Breakfast" - nie mamy tutaj żadnej rewolucji, zespół ewidentnie chciał wrócić do czasów sprzed "Deadache". Ale czy wyszło im to na dobre? Chyba nie do końca, bo nie dość, że hitów jest tutaj naprawdę mało to album się koszmarnie dłuży. Jak na wcześniejszych wydawnictwach hitów nie brakowało tak tutaj jedynie do głowy przychodzą mi kawałki "Midnite Lover", "This Is Heavy Metal" i "Nonstop Nite" - na tym niestety się kończy. Słuchając któryś raz z kolei "Babez For Breakfast" miałem wrażenie, że po prostu Lordi wyczerpali formułę, którą wykorzystywali od początku. Album już tradycyjnie zaczyna się wstępniakiem, chociaż to chyba najsłabsze intro ekipy z Finlandii - mamy krótką scenę, podczas której rodzi się mały potwór. Utwór tytułowy wypada całkiem korzystnie, ale nie bardzo zapada w pamięć. Singlowy "This Is Heavy Metal", którego riff został pożyczony z numeru "Snakes Of Christ" kapeli Danzig. Riff sieje spustoszenie, ale sam kawałek też jest na tyle dobry, że jednak wpada w ucho. Faktycznie jest to numer utrzymany w starym stylu Lordi. Kolejne numery są średnie i żenujące - tak na przemian. W kompletnie bezbarwnym numerze "Call Of The Wedding" gościnnie na gitarze pojawił się Bruce Kulic, który tego kawałka niestety nie uratował, sprawił tylko, że solówka faktycznie wyróżnia ten numer spośród pozostałych. Dalej znowu mamy biedę i dopiero wspomniany wcześniej utwór "Midnite Lover" ratuje sytuację. Kawałek wieśniacki, wstyd go zapuścić na głos, ale jakże on buja, a refren wpada w ucho. Największy hicior na tym albumie. Następujący po nim "Give Your Life for Rock and Roll" wypada całkiem przyzwoicie, ale to "Nonstop Nite" wyróżnia się znacząco z tłumu. Refren automatycznie koduje się w pamięci, świetne partie perkusji, niezapomniane chórki - dobre stare Lordi, szkoda, że nie ma tutaj więcej takich kawałków - "Nonstop Nite" jest tak samo wieśniacki jak "Midnite Lover". Do końca albumu mamy już mieliznę, żaden kawałek nie wyróżnia się na plus, jedynie "Granny's Gone Crazy" odznacza się żenującą gadką w trakcie utworu.
Piąte studyjne wydawnictwo Lordi pokazuje, że w zespole niedobrze się dzieje i słyszalne jest wypalenie ekipy. Nie do końca udało się wrócić do początków, a wydanie kolejnego albumu w tej samej stylistyce okazało się strzałem w kolano. Mimo tego, że podczas pierwszego odsłuchu miałem wrażenie, że jednak dali radę to później w ogóle mnie nie ciągnęło do słuchania "Babez For Breakfast". Duży minus to niewielka ilość przebojów, a przecież to jest właśnie solą Lordi. Jeśli na ich albumie brakuje hitów to znaczy, że wydali bardzo słaby LP. Za ich obroną opowiadają się kawałki "Nonstop Nite", "Midnite Lover", "This Is Heavy Metal" i w sumie tyle. To naprawdę za mało jak na tą ekipę.
Ocena: 6,5/10
Lordi - This Is Heavy Metal
Się niestety muszę zgodzić. Kiedy włączam sobie albumy Lordi po kolei - mam świetną zabawę, ale kiedy dochodzi do głosu BfB... Nudy, panie... Nudy...
OdpowiedzUsuńNiestety. A tak na to czekałem...
Niestety muszę się zgodzić, słuchałem tej płyty raptem dwa razy i poza "This is Heavy Metal" nic nie pamiętam.
OdpowiedzUsuńSłuchałam tego albumu chyba ze trzy razy w nadziei, że jednak jakiś kawałek mi się wkręci w głowę i... Dupa. Odnosze wrażenie, że ta energia i przysłowiowy "kop w dupę" gdzies się ulotnił na tej płycie. Te trzy utwory, które wypisał Est, rzeczywiście należą do lepszych na albumie, ale chyba tak naprawdę tylko 'This Is Heavy Metal' zapada dłużej w pamięci i rzeczywiście się do niego częściej wraca. Słabo. Ja bym była podła i dała niższą ocenę. Trzy dobre utwory na piętnaście i 6.5? Bez przesady.
OdpowiedzUsuń- Shar
Poza tymi trzema numerami (i ewentualnie "Give Your Life for Rock and Roll") jest średnio - stąd ocena 6,5/10 - za każdy hicior dodałem 0,5. Poza tym pozostaje też sentyment do kapeli.
OdpowiedzUsuń