Black Sunshine - Black Sunshine
Data wydania: 25.05.2010
Gatunek: hard rock/post-grunge
Kraj: USA
Tracklista:
01. Intro
02. Holy Gasoline
03. Burn To Shine
04. Once In My Life
05. Slave
06. Cannonball
07. Hell Yeah
08. Tears
09. Skeletons
10. Flying Sideways
11. Psycho Babble
Skład:
Matt Reardon - wokal, gitara
Jeff Flannery - gitara
Crash Lee - gitara
Chris Serafini - gitara basowa
Matthew "Toast" Young - perkusja
Kapela Black Sunshine powstała w 2007 roku, jej założycielem była ikona ekstremalnej jazdy na nartach, Matt Reardon, który w kapeli zajmuje się wokalami i okazjonalnie grą na gitarze. Reardon ściągnął do kapeli perkusistę znanego ze współpracy z Billym Idolem - Matthew "Toast" Young. Mimo tego, że band działa od 2007 roku dopiero w 2010 zadebiutował albumem "Black Sunshine" wyprodukowanym przez Boba Marlette'a.
Zacznę może od odpowiedzi na pytanie - dlaczego sięgnąłem po ten album? Nie ukrywam, że post-grunge nie bardzo mnie interesuje, zresztą tak samo jak sam grunge. To co mnie przyciągnęło to łatka modern rock, którą kapela sama się oblepiła. A, że jestem ciekawski i przyciąga mnie (prawie) wszystko co modern to postanowiłem sprawdzić co też Black Sunshine grają. Początek albumu jest całkiem przyjemny, trochę tutaj grania pod kapele pokroju Saliva czy Puddle Of Mudd, dużo ogranych motywów, które przewijają się w różnych rockowych bandach, których można posłuchać podczas kolejnych odsłon list przebojów w nieco "ostrzejszych" stacjach. Tyle, że te kawałki składające się na debiutancki album Black Sunshine, ani nie są specjalnie przebojowe, ani nie są modern. Słuchając tego każdego kolejnego utworu miałem wrażenie, że już to gdzieś kiedyś słyszałem, ale wbrew temu co powiedział kiedyś inżynier Mamoń - wcale mi się nie podobało. Wokal Matta jest ok, ale kompletnie niczym się nie wyróżnia. Mimo tego, że album "Black Sunshine" to średniak jakich wiele to znalazłem na nim kawałki, których można sobie posłuchać i nie zrobią wielkiej krzywdy:
- "Hell Yeah" - żywy numer z wpadającym w ucho refrenem, skromną muzyką w zwrotkach, ograny riff, ale jednak coś jest w tym numerze.
- "Cannonball" - zgrabna balladka z "wystrzałowym" refrenem, pościelówa jak się patrzy.
I w sumie tyle udało mi się wyciągnąć z tego wydawnictwa. Nie ma się tutaj czym zachwycać, nie ma też nad czym płakać, a narzekać można tylko na wtórność i kompletną szarość, bo mam wrażenie, że ten band nie ma za grosz własnej tożsamości muzycznej.
Black Sunshine ma niewiele wspónego z nowoczesnym graniem, chyba, że radiowy rock zmieszny z post-grungem to coś nowoczesnego, a kapela Matta Reardona to prawdziwi wizjonerzy wyprzedzający swoją epokę. Szczerze w to wątpię. Dla wielbicieli bezbarwnego rocka, radiowych hitów, czy Salivy połączonej z Puddle Of Mudd album "Black Sunshine" to pozycja obowiązkowa, pozostałym nie polecam, bo tego samego można posłuchać włączając byle jaką rockową stację radiową.
Ocena: 5/10
A poniżej klip promujący debiutancki album Black Sunshine:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz