sobota, 11 grudnia 2010

Queensrÿche - The Warning (1984)


Gatunek: progressive metal
Kraj: USA

1. Warning 04:46
2. En Force 05:18
3. Deliverance 03:20
4. No Sanctuary 06:06
5. NM 156 04:42
6. Take Hold of the Flame 04:58
7. Before the Storm 04:21
8. Child of Fire 05:27
9. Roads to Madness 09:40

Geoff Tate - wokal
Chris DeGarmo - gitara
Michael Wilton - gitara
Eddie Jackson - bas
Scott Rockenfield - perkusja

Autor: Vismund

Niektóre zespoły wydając przełomowe, rewolucyjne albumy, bądź też na poziomie wykonania niedostępnym dla zwykłych śmiertelników, sprawiają tym samym że reszta ich pracy staje się niedoceniana w oczach ogółu odbiorców. Tak też jest w przypadku amerykańskich prekursorów progressive metalu Queensrÿche i ich słynnym "Operation: Mindcrime". Zupełnie niezrozumiałe jest to, że zazwyczaj niesłusznie zapomina się o tym, że przed słynnym konceptem zespół ten wydał jeszcze dwa kapitalne krążki, niewiele słabsze, a może i równie dobre, co ich słynny następca.

"The Warning" to pierwszy LP Amerykanów, koncept opowiadający o zniszczeniu środowiska naturalnego i zagładzie ludzkości na wskutek jej lekkomyślnych działań. Cóż, temat wydaje się być naiwny, ale gdy dysponuje się takimi środkami rażenia jak Queensrÿche nic nie jest oczywiste. A najcięższą z armat wytoczonych przez Królową Rzeszy jest Geoff Tate, jeden z najwybitniejszych wokalistów heavy metalowych w historii (ten fakt jest dosyć zabawny gdyż Tate z początku bardzo niechętnie podchodził do muzyki metalowej). Niesamowita skala przekazywania emocji, kapitalne możliwości techniczne- to wszystko truizmy. Prawdziwy mistrz ceremonii, lider. W pewnym stopniu sam ciągnie ten wózek do przodu, ale sama muzyka również jest przednia. Dzieje się tutaj wiele, pomimo dużego zróżnicowania utworów całość wydaje się być spójna. Mamy kawałki dynamiczne jak i utrzymane w spokojnych tempach (wśród nich najlepsza ballada Queensrÿche- "No Sanctuary", oraz piękne "Take Hold of the Flame" z jednym z najwspanialszych performanców wokalnych w historii). Znajdzie się nawet dziwaczny, quasi industrialny "NM 156". Wszystkie utwory wbijają się w pamięć, jednak jest to przebojowość która nie razi. Na szczególną uwagę zasługuje grande finale, czyli "Roads To Madness", 9 minut czystego klimatu i emocji, być może najlepszy utwór Amerykanów w ich całej karierze.

Niezwykle oryginalny i dojrzały materiał jak na debiut, być może jeszcze nie na takim poziomie wykonania i nie tak przemyślany co legendarne "Operation: Mindcrime", ale z całą pewnością tak samo, a nawet bardziej, chwytający za serce i klimatyczny.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz