piątek, 31 grudnia 2010

Paradise Lost - Symbol Of Life (2002)



Rok: 2002
Gatunek: Gothic Rock/Metal
Kraj: Wielka Brytania

1. Isolate 03:44

2. Erased 03:32
3. Two Worlds 03:29
4. Pray Nightfall 04:11

5. Primal 04:23
6. Perfect Mask 03:46
7. Mystify 03:49
8. No Celebration 03:48
9. Self Obsessed 03:07
10. Symbol of Life 03:56

11. Channel for the Pain 03:53

Nick Holmes - wokal

Gregor Mackintosh - gitara, keyboard, programowanie
Aaron Aedy - gitara
Stephen Edmondson - bas
Lee Morris - perkusja

Autor: Vismund

Wiadomym jest, że Paradise Lost jest gigantem klimatycznego grania, tak samo jak to, że od pewnego momentu swojej kariery zachowuje się jak prawdziwy kameleon. Jednym z późniejszych wcieleń popularnych "paradajsów", które spodobało mi się najbardziej, jest ich dziewiąty studyjny album, czyli "Symbol of Life".

W wywiadach udzielanych prasie przed premierą, Anglicy entuzjastycznie zapowiadali powrót do ciężkiego, gitarowego energicznego grania. Można by sądzić, że tym samym rzesze wielbicieli "Draconian Times" otrzymają w końcu upragniony powrót do stylistyki, dzięki której zespół stał się legendą. Cóż, nic bardziej mylnego. "Symbol Of Life" to owszem granie gitarowe, ale mające niewiele wspólnego z klasycznymi dla gotyckiego metalu albumami z lat 90tych. Mamy tutaj 11 bardzo przebojowych, utrzymanych w stylistyce nowoczesnego, melodyjnego rocka numerów z domieszką specyficznego dla Paradise Lost zimnego klimatu. Kompozycje te są dalekie od skomplikowania, zasada "zwrotka, refren, zwrotka, refren" znajduje niestety tutaj swoje odzwierciedlenie. Elektronika, jakże wszechobecna w twórczości Anglików po wydaniu "Host", owszem jest, ale jest jej mniej. Jest za to doskonale użyta. Syntezatory i loopy dobrze pasują do nieco nawiązującego do gothic rocka z lat 80tych klimatu (zwłaszcza przychodzi tu na myśl boskie The Sisters Of Mercy). Gitary niestety zawodzą, bo jest tu tylko operowanie akordami, z rąk Mackintosha tylko czasami wychodzi coś w rodzaju quasi solówki. Wiosła stanowią tu raczej tylko podkład dla melodii, same w sobie wnoszą niewiele. Za to do wokalu znów nie można się przyczepić, bo jak zawsze jest doskonały, do czego Nick Holmes zdążył mnie przyzwyczaić. Zdecydowanie najmocniejszy punkt albumu.


Mimo, że każdy utwór na "Symbol Of Life" to prosta piosenka, to jest to bardzo zwarty, kompletny i utrzymujący wysoki poziom przez całą długość album, na którym nie zmieniłbym absolutnie niczego. Nie potrafię wybrać tutaj najlepszego numeru (chyba że wybrałbym... bonusowy cover Dead Can Dance, "Xavier" - najlepszy cover tego wpływowego duetu jaki słyszałem - poezja), bo każdy z nich mógłby konkurować o pierwsze miejsca list przebojów i nie ma w tym cienia przesady (co ważniejsze nie ma też w tych "piosenkach" cienia kiczu). Komercha? Ano i owszem, ale kasująca całą tą szmirę serwowaną w mediach.


3 komentarze:

  1. Kurde, chociaż bardzo lubię PL, to jakoś średnio znam tę płytę ;/ 7/10 to jednak pozytywna nota... Naprawdę dużo tracę nie znając tego albumu?

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak lubisz przebojowe granie to dużo ;) Moim zdaniem to najlepsza płyta wydana po One Second. Nie jestem fanem In Requiem/najnowszej jak wiesz ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tzn tego albumu już w przeszłości nie raz słuchałem, ale w mojej pamięci ostały się tylko "Ereased" i "Channel for the Pain". Jak będę miał chętkę na PL to zarzucę ten właśnie album i ewentualnie znowu walnę tu komenta :)

    OdpowiedzUsuń