wtorek, 7 grudnia 2010

Galneryus - Resurrection (2010)

Galneryus - Resurrection
Galneryus na myspace

Data wydania:
23.06.2010
Gatunek: Melodic Power Metal
Kraj: Japonia

Tracklista:
1. "United Blood" - 1:47   
2. "Burn My Heart" - 6:50
3. "Carry On" - 4:59
4. "Destinations" - 6:07
5. "Still Loving You" - 4:39
6. "Emotions" - 6:06   
7. "Save You!" - 7:26
8. "A Far-Off Distance" - 4:53
9. "Fall in the Dark" - 5:06
10. "Destiny" - 7:43
11. "The Road Goes On" - 2:04

Skład:
Masatoshi "Sho" Ono - wokal
Syu - gitara
Taka - bas
Sato - perkusja
Yuhki - klawisze

Autor recenzji: Frodli

Warto czasem obrać kurs na nieznane wody, czyli wypłynąć poza Ocean Atlantycki, którego oba brzegi się do tej pory eksplorowało. Na przykład po spokojnym rejsie po Oceanie Spokojnym zawitać do Japonii, gdzie scena melodyjnego grania należy do światowej czołówki. Stawce przewodzi znakomity Galneryus, który po skaptowaniu wokalisty Sho na miejsc Yama-B wypuścił nową płytę.

Krążek otwiera gitarowe intro „United Blood”. Piękne, zagrane z wyczuciem i pietyzmem. Rozleniwia i wprowadza w błogi nastrój. Wszystko jednak pryska, gdy intro płynnie przechodzi w „Burn My Heart”. Co tu dużo mówić, zniszczyli. Wokal świetnie komponuje się z muzyką, po magicznym mostku przychodzi demolujący refren, a na dokładkę Syu i Yuhki pokazują pełnię swych wirtuozerskich umiejętności. Całości dopełniają chóry w końcówce. Jeszcze nie zdąży człowiek odetchnąć, a tutaj ścieżka druga (znów płynnie) przechodzi w trzecią, gdzie Sho wgniata w fotel przeszywającym krzykiem, a jego popis puentuje Yuhki chwytliwym motywem klawiszowym. Syu też dokłada swoje trzy grosze w solówce, a na sam koniec jeszcze raz daje znać o sobie genialny klawiszowiec popisem mrożącym krew w żyłach. „Destinations” tonuje nastroje, nie ma tutaj szaleńczych galopad i krojącej na plasterki perkusji. Są za to hammondy, magia, niepowtarzalny japoński klimat i kolejne wirtuozerskie zagrania, na koniec pojawiają się nawet skrzypce. Swoistym rodzynkiem na krążku jest musicalowe „Still Lovin You”. Przebojowe, radosne, świetnie odegrane i co najważniejsze, zaśpiewane! W sam środek tracklisty został wstrzelony instrumental „Emotions”. Co tu dużo pisać, są emocje. Są spokojne momenty, niespieszne budowanie nastroju i pełen pasji pojedynek na solówki (w którym trudno wskazać zwycięzcę). Kolejny brak słów przy „Save You”. Ta płyta bardziej zasługuje na tytuł „Demoliton”, niż „Resurrection”. Pianino we wstępie, wchodzi gitara, potem piękne solo na klawiszach i Sho śpiewający angielsko-japoński tekst... Szczęka opada, a przecież jest jeszcze refren, jedna z najpiękniejszych form integracji zespołu ze słuchaczami, jaką dane mi było usłyszeć. Morderstwo, profanacja zwłok, spalenie tychże i rozsypanie po polu w siedem i pół minuty. Żadna melopowerkowa płyta nie może obyć się bez firmującej ją ballady, w tym wypadku mamy „A Far-Off Distance”. Taka ballada mogła powstać tylko w japońskiej metropolii. Słuchając jej mam wrażenie, że siedzę przy oknie nocą jako mieszkaniec drapacza chmur i patrzę na liczne (pomimo nocy) palące się w innych budynkach światła... Wszystko oczywiście rysowane subtelną mangową kreską. Jakby tego było mało, na końcu odzywają się potęgujące nastrój chóry. Na koniec mamy jeszcze dwa killery... Jakby wcześniej było mało. Najpierw „Fall in the Dark” z lajtową zwrotką i demolującym refrenem (mistrzowski kontrast), a później „Destiny”, czyli idealny kawałek na zakończenie idealnej płyty. Jest klimat, zniszczenie, natchnione solówki i iście koncertowe wybrzmienie na koniec... Tak sugestywne, że outro „The Road Goes On” wydaje się doklejone na siłę. W rzeczywistości jednak służy ono wyciszeniu po dawce emocji, jaką funduje ten krążek. A jednocześnie zachęca do kolejnego odsłuchu...

Album ze wszech miar mistrzowski. Nagrany przez wirtuozów, zaskakujący czymś nowym za każdym razem, gdy się po niego sięgnie.

Ocena: 10/10

4 komentarze:

  1. Jest to najsłodsza płyta jaką w życiu słyszałem i zdecydowanie bije nawet wczesne pozycje Madonny. Tutaj wydaje mi się granica smaku została przekroczona, ale wiem, że entuzjastów takiej muzyki nie brakuje ;]

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozumiem faceta po 40-tce z barku laku zafascynowanego japońskim pitoleniem, ale tutaj też uskuteczniacie sławienie przeciętniactwa? :) pozdro

    OdpowiedzUsuń
  3. @ Anonimowy - nie my, tylko ja, poza tym ten krążek uważam za genialny i nic tego nie zmieni :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Brakuje na tej płycie tego pazura, TEGO wokalu, jest zbyt słoneczna i słitaśna, nie zmienia to jednak faktu że niszczy obiekty, i to nie tekturowe ;)

    OdpowiedzUsuń