wtorek, 11 stycznia 2011

Rammstein - Herzeleid (1995)


Rammstein - Herzeleid

Rok wydania: 1995
Gatunek: industrial metal/neue deutsche harte
Kraj: Niemcy

Tracklista:
01. Wollt Ihr Das Bett In Flammen Sehen
02. Der Meister
03. Weisses Fleisch
04. Asche Zu Asche
05. Seeman
06. Du Riechst So Gut
07. Das Alte Leid
08. Heirate Mich
09. Herzeleid
10. Laichzeit
11. Rammstein

Skład zespołu:
Wokal - Till Lindermann
Gitara - Richard Kruspe
Gitara - Paul Landers
Gitara basowa - Oliver Riedel
Perkusja - Christoph "Doom" Schneider
Klawisze i programowanie - Christian Lorenz

Autor recenzji: Est

Pierwsze co się rzuca w oczy to ta dziwaczna okładka, która do końca nie wiem co miała oznaczać - jest kiczowata? Głupia? Czy po prostu do dupy? W sumie nie ważne, bo nawet jeśli komuś nie podoba się okładka i liczy na łatwy atak tego krążka i rychłe zwycięstwo to niestety może się przeliczyć - materiał zawarty na "Herzeleid" broni się sam.


Przypominam, że jest to album debiutancki, więc spokojnie można na niego spojrzeć z lekkim przymrużeniem oka - chociaż w tym konkretnym przypadku taki zabieg chyba potrzebny nie będzie. Krążek otwiera może nie jakoś specjalnie skomplikowany, czy energetyczny "Wollt Ihr Das Bett In Flammen Sehen" - no i co z tego, że prosty? Właśnie w prostocie siedzi największa siła Rammstein. A najłatwiej można się o tym przekonać przy drugim utworze, którego prosty riff tnie mięso aż do kości i długo pozostaje w głowie. Dzięki temu "Der Meister" uznaję za jeden z najlepszych numerów tego niemieckiego zespołu - i zdecydowanie najlepszy riff - no może to miejsce musi być podwójne, bo jeszcze jeden riff Rammstein zasługuje na najwyższe miejsce na podium. W każdym razie mocny kop już od samego początku. Wokale Tilla nie należą do jakichś super-ultra zajebistych, ale ciężko mi sobie wyobrazić inne wokale w tym zespole, to już by nie było to samo. Kolejny jest "Weisses Fleisch" i co by nie mówić znowu zajebisty riff walczący z mocnymi basami. Jak słyszę ten utwór to od razu w mojej głowie pojawia się jego wykonanie z "Live Aus Berlin" - pirotechnika na koncertach Rammsteina po prostu rządzi. Ale o "Live Aus Berlin" jeszcze będę pisał kiedy indziej. Absolutnym burzycielem murów, bloków i czego tam jeszcze na pewno jest "Asche Zu Asche" - i tutaj pojawi się ten drugi prosty riff, o którym wspominałem przy okazji "Der Meister". Prostota i zajebistość miesza się w tym numerze. Wymieniające się wokale Tilla i szepty Richarda tworzą niesamowitą atmosferę. W końcu przyszedł czas na pierwszą (i jak się okazuje sztandarową) balladę Rammstein - bo nawet biorąc pod uwagę dalsze dokonania tego zespołu nie można powiedzieć, żeby była jakaś ballada dorównująca tej. Nawet zabójczy "Ohne Dich" z płyty "Reise, Reise" wypada blado przy "Seeman". To po prostu niedościgniony wzór udanej ballady. Idąc dalej. Rammstein był pierwszym zespołem grającym cięższą muzykę, które mnie zainteresował, a stało się to właśnie za pośrednictwem kolejnego utworu w kolejce, czyli "Du Riechst So Gut". Co prawda tutaj duży wpływ na moje oczarowanie miał też videoclip, ale muzyka miała chyba jednak większy wpływ. W każdym razie ten utwór to dla mnie absolutna legenda i chyba najlepszy kawałek industrial metalowy. Jest tutaj wszystko to czego wymagam od takiej muzyki - jest prostota, ułożone w odpowiedniej kolejności łupanie, dobre gitary, wciągający refren. I ciężko w nim znaleźć jakiś słaby punkt. Po prostu kawałek, który odegrał dużą rolę w moim życiu. W "Das Alte Leid" znowu mamy prostotę, ale już nie w tak dobrym wykonaniu jak we wcześniejszych numerach, jednego temu kawałkowi odmówić nie można - klimatu. W każdym razie to dobry numer, ale nic więcej. Coś na modę kościelnych dzwonów prowadzi nas do następnego utworu - "Heirate Mich". I tutaj wszyscy niewierni odpadają - nie dość, że owe "dzwony" przechodzą w fajny transowy beat to zaraz ten niknie - a raczej zostaje zastrzelony przez prosty, ale jakże ciężki riff. Przebojowy to ten utwór może nie jest, ale refren trzeba wykrzykiwać ;-) Tytułowy kawałek to chyba jedyny z całej tracklisty tego krążka, który kompletnie mi nie pasuje - ot taka wyliczanka z jednostajnym riffem, który swoją drogą też nie jest jakoś specjalnie porywający. Ale zabójstw ciąg dalszy, bo oto Christian Lorenz zaprasza nas swoimi klawiszami do utworu "Laichzeit". Może i liryka jest bzdurna...jest po prostu głupia, ale nie na lirykach opiera się industrialna magia Rammstein. Muzycznie ten kawałek jest genialny - co prawda refren ogranicza się do wykrzykiwania "laichzeit", ale to się samo ciśnie na usta podczas odsłuchu. Till wreszcie pokazuje, że coś tam potrafi śpiewać ;-) W ogóle utwór zajebisty. Debiutancki krążek zamyka numer "Rammstein", który jest tak cholernie klimatyczny, że jak byłem szczylem to aż się go bałem słuchać w nocy :lol: Mrok wylewa się tutaj z każdej nuty, a dudniący głos Tilla jeszcze potęguje to wrażenie. Na uwagę zasługuje ciekawa praca gitary rytmicznej w końcowej części utworu.

Podsumowując mogę takiego debiutu życzyć wszystkim zespołom, bo mało który debiut jest tak świetny w każdym calu. Krążek "Herzeleid" jest po prostu niezwykle zjawiskowy dzięki prostocie i toporności, ale jednak czuć tutaj prawdziwą potęgę technologii. Jest to debiut i jednocześnie jeden z najlepszych albumów tego niemieckiego bandu.

Ocena: 9,5/10

(pół punktu uciąłem za mieliznę w postaci kawałka tytułowego)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz