niedziela, 6 lutego 2011

Iron Maiden - Killers (1981)

Zabójcze natarcie Żelaznej Dziewicy

Data wydania: 2.02.1981
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Tracklista:
1. The Ides of March - 1:45
2. Wrathchild - 2:54
3. Murders in the Rue Morgue - 4:19
4. Another Life - 3:22
5. Genghis Khan - 3:06
6. Innocent Exile - 3:53
7. Killers - 5:01
8. Prodigal Son - 6:11
9. Purgatory - 3:21
10. Drifter - 4:48

Skład:
Paul Di'Anno - śpiew
Dave Murray - gitara elektryczna
Adrian Smith - gitara elektryczna
Steve Harris - gitara basowa
Clive Burr - perkusja

Autor recenzji: Frodli

Rok po debiucie Iron Maiden powróciło z drugim krążkiem i nowym wioślarzem na pokładzie - Dennisa Strattona zastąpił Adrian Smith i w ten sposób powstał jeden z najwspanialszych duetów gitarowych, jakie znał świat. Płyta jest o tyle wyjątkowa, że cały materiał poza intrem (motyw pożyczony od Samson, ale to historia na inną opowieść) i kawałkiem tytułowym (współudział Paula) wyszedł spod natchnionej ręki Steve’a Harrisa. Można więc uznać, że jest to realizacja idei Iron Maiden, która przyświecała liderowi podczas powoływania projektu do życia – granie utworów własnego autorstwa.

Album jest spójny kompozycyjnie, co nie oznacza wcale, że nudny, monotonny i zagrany na jedno kopyto. Oczywiście dominują proste, chwytliwe rockery, jak „Wrathchild” ze świetnymi gitarami, „Another Life” z charakterystycznymi bębnami na początku (plus rzecz jasna mistrzowskie wiosła), nieco odstające od reszty „Innocent Exile” i rozpędzone, drapieżne „Purgatory” z niszczącymi bębnami. Do wymienionej czwórki można by zaliczyć „Murders In The Rue Morgue” z tym, że kompozycję rozpoczyna spokojny gitarowy motyw. „Genghis Khan” to z kolei popis umiejętności muzyków.  Przy okazji warto nadmienić, że „Killers” są jedynym albumem Ironów z dwoma „nie śpiewanymi” kawałkami. Płyta ma swoje pięć minut w dokładnie określonym momencie. Nawet sekundę więcej. Rzut oka na tracklistę... tak, tak, mowa o pozycji tytułowej. Dość powiedzieć, że rozkręca się ponad minutę i słuchacz sam nie wie, czego się spodziewać. Efekt oczekiwań po prostu powala, bo każdy z muzyków daje z siebie wszystko i to słychać. Pomimo tylu wydanych później wspaniałości niejeden fan zalicza solówki z „Killers” do swoich ulubionych. Kolejnym oderwanym od realiów płyty kawałkiem jest „Prodigal Son”. Nastrojowa kompozycja z wyborną solówką Adriana. Na ostatku „Drifter”. Kiedyś spotkałem się z bzdurnym stwierdzeniem, że to najsłabszy utwór zespołu. Nic bardziej mylnego. Jego wyjątkowość bierze się stąd, że z kolejną płytą przyszło nowe i to ostatnie kilka minut z Paulem za sitkiem. Trzeba przyznać, że świetnie spożytkowane. Poza tym „Drifter” zamykał podówczas sporo koncertów Iron Maiden, a zapychacza się chyba na koniec nie daje?

Płyta bywa niedoceniana ze względu na panującą o niej opinię, że względem debiutu jest wtórna i mniej przebojowa. Nic bardziej mylnego. Praktycznie każdy muzyk poczynił postępy i nie trzeba być profesorem muzyki, by to usłyszeć. Tym niemniej album zawiera drobny zgrzyt w postaci „Innocent Exile”, ale to tylko bardzo subiektywne wrażenie piszącego te słowa.

Ocena: 9/10

8 komentarzy:

  1. Jestem wielkim "przeciwnikiem" Iron Maiden, a raczej hejterem hehe. Ale ten album był dobry. Oddałem go jednak kumplowi za dvd Monty Pythona. Chyba sobie ściągnę...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Paul Di'Anno >>> Bruce DickInSon

    OdpowiedzUsuń
  4. No ładnie, czyli Amaranth ma mocnego sprzymierzeńca ;-) Grono przeciwników IM niebezpiecznie się powiększa. Co do recenzji - Frodli uchwycił to co powinien, jednak zabrakło co charakteryzuje dwa pierwsze albumy - punkowej energii. Ponadto "Killers" to mój ulubiony album IM, a zaraz obok niego stawiam "The X-Factor". Tomz dobrze zauważył, że Di Anno wypadał w Iron Maiden zdecydowanie lepiej niż Dickinson. "Innocent Exile" - uwielbiam ten numer...po prostu czysta magia. I pomyśleć, że "Killers" towarzyszył mi od najmłodszych lat (cholernie bałem się Eddiego zerkającego na mnie z plakatu "Killers").

    OdpowiedzUsuń
  5. Est, "The X-Factor" oddałem za "Fishdicka" Acidów w pewnym sklepie. Co najciekawsze "Czynnik X" był pierwszym albumem IM jaki usłyszałem. Miałem 8 lat. Kupiłem go sobie ponad 15 lat później i podobało mi się tylko "Man on the edge"...ale założę się, że teraz bym ubóstwiał ten album i jeszcze bardziej nienawidził Dickinsona (jako wokalistę, nie człowieka rzecz jasna).
    A grono przeciwników się raczej nie powiększa...ostatnio i tak jestem bardziej tolerancyjny dla nich, niż np. kilka lat temu ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Naturalnie nie słucham ale 7/10 mogę dać... ;)

    Co do wspomnianego "The X-Factor", to tylko on może zajmować miejsce na mojej półce z całej dyskografii IM ;) Reszta nie ma prawa wstępu :)

    OdpowiedzUsuń