Buzzov•en - Revelation: Sick Again (1998/2007)
Buzzov•en na myspace
Rok wypuszczenia: 2007
Gatunek: Sludge metal
Kraj: USA
Tracklista:
1. Never, Never Again (1:49)
2. Fast (3:06)
3. Drying Out (2:32)
4. Kakkila (4:45)
5. V So (5:03)
6. Live (3:44)
7. Junkie (2:56)
8. Lose (1:15)
9. Porch Monkey (3:10)
Skład:
Kirk "Reverend Dirtkicker" Fisher - wokale, gitary
Craig "Baked" Baker - gitary
Dave "Dixie" Collins - bass, wokale
Ramzi "Simple Man" Ateyeh -perkusja
Autor recenzji: Tomz
Buzzov-en. Zespół doświadczony. Zespół niedawno (na szczęście) reaktywowany. Zespół zapomniany? Obecnie chyba tak...Zespół pionierów, którego albumy stawiać możnaby obok takich tuzów sludge metalu jak Eyehategod, Crowbar czy Grief. Zespół, który jak i wcześniej wspomniane projekty stworzył swój unikalny styl i brzmienie. Zespół, którego walczący z nałogami lider zaczął od muzyki hardcore aby obecnie grać posępnego bluesa w K-lloyd. Czy mogłaby z tego powstać płyta, która by się komuś nie spodobała? Jasne....Wręcz dla większości populacji takie granie wyda się nie zrozumiałe, nieprzyjemne i bardzo możliwe, że po prostu nieciekawe. Zatem, czy członkowie Buzzov-en mogli zakazić rynek jakimiś żałosnymi wypocinami? Mogli...
...ale według mnie zrobili coś zupełnie odwrotnego.
W roku 2007, nakładem Sounds of the South (nieoficjalnie) ukazuje się album "Revelation: Sick Again" zarejestrowany w składzie Kirk Fisher, Dave Dixie Collins, Craig Baker i Simple Man. Muzykę tę zarejestrowano już w roku 1998, czyli wtedy kiedy wydano nagrane w 1997 "At a Loss". Jest to dźwiękowa kontynuacja bardzo mocnego (silnego wręcz), gęstego i zapamiętywalnego stylu z tejże płyty. Szkoda, że to tylko 28 minut muzyki, takie sludge'owe Reign in Blood. Jednak dla fanów Buzzov-en nie wątpliwie będzie to gratka. Czad, agresja, nienawiść, sporo powolnych i hipnotycznych momentów oraz wspólne wokalne siły Fishera i Dixiego. Ciężkie, tłuste, ale selektywne gitary, wszechobecny rzężący bas, pogłosy zdesperowanych wokali, maksimum klimatu i wkurwienia, zero pompatyczności...wszystko co powinien kochać fan takiej muzyki. Płytę otwiera znakomity "Never, never again". W zasadzie nie wliczając (jak zwykle świetnego) sampla dostajemu tutaj niewiele ponad minutę muzyki. Ale jest to minuta jakże imponująca. Brutalny szlam-metal grany niczym hardcore punk ze środkowym riffem przypominającym najlepsze i najbardziej rajcowne czasy Black Sabbath. Totalny nakurw w pysk. Numer drugi to nieco dłuższy "Fast". Długi sample, wjeżdżający na basowe intro i posępne, doomowe wprowadzenie...a potem - zgodnie z tytułem - naprawdę szybka jak na ten rodzaj muzyki jazda przeplatana co chwila desperackim, smolistym, sludge/doomowym graniem. Trzeci na płycie "Drying Out" przypomina mi nieco Eyehategod z ery "Take as needed from pain" grany jednak oryginalnie i w stylu Buzzov-en (w końcu oba te zespoły to i tak jedni z pierwszych wykonawców tzw. sludge). Średnie, idealne do słuchania tempa. Groove, stoner, doom, sludge i hardcore w jednym. Utwór chwytliwy i mocny. Czwarty na płycie usłyszeć można już nieco cięższe w odbiorze "Kakkila". Monotonne perkusyjne, co jakiś czas załamywane bicie, wszechobecny, rozpoznawalny, tłusty Dixie-owy bas i gitary ograniczające się do szmerów i lekkich sprzężeń. Na całość wokalną składają się niepokojące szepty. Następne jest "V So". Wkręcający, bezkompromisowo ciężki i maksymalnie wyluzowany za razem riff to miła odmiana po "Kakilli". Motyw ten przeradza się miejscami w tzw. basowo sprzężeniowe motywy z desperackimi, charakterystycznie i pięknie wymęczonymi wokalami znanymi z poprzednich dwóch albumów zespołu. Jest to sól Buzzov-en. Numer szósty to "Live". Oczywiście nie jest to nic, co fani sludge metalu mogliby opluć, ale kawałek ten brzmi po prostu jak hipisowski garażowy stoner rock tylko, że...pełne nienawiści i bólu wokale nie pozwalają zapomnieć, że mamy do czynienia z zespołem Fishera. Trudno tu o dysharmonię, utworu słucha się nad wyraz dobrze. To wyrazista rzecz, gdzie pojawia się nawet i krótki psychodeliczny fragment. Kolejną ścieżką jest "Junkie"...klasycznie brzmiące na poły depresyjne i wyluzowane intro wrzuca słuchacza w wir naprawdę zwalistego, klaustrofobicznego i na swój sposób również wpadającego w uchu utworu. Rzekłbym, że jest fuzia kompozycji monumentalnej jak i jammowo-garażowej. Ta atmosfera po prostu zapada w pamięć. Utwór ten spokojnie znaleźć mógłby się na "At a Loss". Ósme nagranie - "Lose" - jest czymś na kształt krótkiego, ale frapującego, powtórzenia motywu z "Junkie". Album wieńczy ciekawe i jednocześnie nieco odpychającego (przez co bardziej interesującego) "Porch Monkey". Jest to utwór grany jedynie na coraz bardziej chaotyczną i kakofoniczną crunchy gitarę oraz ten niesamowity jadowity wokal Fishera. Coś na pograniczu bluesa i sludge metalu. "Revelation: Sick Again" to album, gdzie w tak krótkim czasie jego trwania udało się włożyć całkiem sporo pomysłów. Nie jest to rzecz monotonna, rzecz można by, że całkiem urozmaicona, lecz nadal trzymająca się ram bagnistego, ciężkiego i pełnego niepokoju metalu zaszufladkowanego niegdyś jako sludge. Jednocześnie dźwięki zawarte na "Revelation...", pomimo biegłości technicznej muzyków, do tych z gatunku skomplikowanych i szpanerskich technicznie nie należą. Proste środki - niezwykle zadowalający efekt końcowy. Jest to płytka, którą możnaby nawet przypisać do wyżyn tego gatunku. Oczywiście przydałoby się tutaj więcej dłuższych kompozycji. Wtedy album stracił by ten posmak EP-ki. Ale obecny smak i tak zadowala, o ile jesteście w nastroju na takie gorzkie danie. Szkoda, że to płyta tak ordynarnie olana - wydana przecież 9 lat po swoim czasie. Ale to chyba żadna nowość, że zespoły takie jak Buzzov-en pomimo znakomitej muzyki zawsze stały na uboczu. Taki jest "urok" całego tego bólu i niezrozumienia. Dużo rzeczy idzie się jebać. Utwory autentyczne i sugestywne, o których zapomnieć nie wolno. Album nadal czeka na wydanie oficjalne. Być może przez Hydra Head, gdyż przez syfiaste manipulacje Off The Records ucierpieli zarówno muzycy jak i fani. Czy coś się poprawi w tym biznesie...
...ale według mnie zrobili coś zupełnie odwrotnego.
W roku 2007, nakładem Sounds of the South (nieoficjalnie) ukazuje się album "Revelation: Sick Again" zarejestrowany w składzie Kirk Fisher, Dave Dixie Collins, Craig Baker i Simple Man. Muzykę tę zarejestrowano już w roku 1998, czyli wtedy kiedy wydano nagrane w 1997 "At a Loss". Jest to dźwiękowa kontynuacja bardzo mocnego (silnego wręcz), gęstego i zapamiętywalnego stylu z tejże płyty. Szkoda, że to tylko 28 minut muzyki, takie sludge'owe Reign in Blood. Jednak dla fanów Buzzov-en nie wątpliwie będzie to gratka. Czad, agresja, nienawiść, sporo powolnych i hipnotycznych momentów oraz wspólne wokalne siły Fishera i Dixiego. Ciężkie, tłuste, ale selektywne gitary, wszechobecny rzężący bas, pogłosy zdesperowanych wokali, maksimum klimatu i wkurwienia, zero pompatyczności...wszystko co powinien kochać fan takiej muzyki. Płytę otwiera znakomity "Never, never again". W zasadzie nie wliczając (jak zwykle świetnego) sampla dostajemu tutaj niewiele ponad minutę muzyki. Ale jest to minuta jakże imponująca. Brutalny szlam-metal grany niczym hardcore punk ze środkowym riffem przypominającym najlepsze i najbardziej rajcowne czasy Black Sabbath. Totalny nakurw w pysk. Numer drugi to nieco dłuższy "Fast". Długi sample, wjeżdżający na basowe intro i posępne, doomowe wprowadzenie...a potem - zgodnie z tytułem - naprawdę szybka jak na ten rodzaj muzyki jazda przeplatana co chwila desperackim, smolistym, sludge/doomowym graniem. Trzeci na płycie "Drying Out" przypomina mi nieco Eyehategod z ery "Take as needed from pain" grany jednak oryginalnie i w stylu Buzzov-en (w końcu oba te zespoły to i tak jedni z pierwszych wykonawców tzw. sludge). Średnie, idealne do słuchania tempa. Groove, stoner, doom, sludge i hardcore w jednym. Utwór chwytliwy i mocny. Czwarty na płycie usłyszeć można już nieco cięższe w odbiorze "Kakkila". Monotonne perkusyjne, co jakiś czas załamywane bicie, wszechobecny, rozpoznawalny, tłusty Dixie-owy bas i gitary ograniczające się do szmerów i lekkich sprzężeń. Na całość wokalną składają się niepokojące szepty. Następne jest "V So". Wkręcający, bezkompromisowo ciężki i maksymalnie wyluzowany za razem riff to miła odmiana po "Kakilli". Motyw ten przeradza się miejscami w tzw. basowo sprzężeniowe motywy z desperackimi, charakterystycznie i pięknie wymęczonymi wokalami znanymi z poprzednich dwóch albumów zespołu. Jest to sól Buzzov-en. Numer szósty to "Live". Oczywiście nie jest to nic, co fani sludge metalu mogliby opluć, ale kawałek ten brzmi po prostu jak hipisowski garażowy stoner rock tylko, że...pełne nienawiści i bólu wokale nie pozwalają zapomnieć, że mamy do czynienia z zespołem Fishera. Trudno tu o dysharmonię, utworu słucha się nad wyraz dobrze. To wyrazista rzecz, gdzie pojawia się nawet i krótki psychodeliczny fragment. Kolejną ścieżką jest "Junkie"...klasycznie brzmiące na poły depresyjne i wyluzowane intro wrzuca słuchacza w wir naprawdę zwalistego, klaustrofobicznego i na swój sposób również wpadającego w uchu utworu. Rzekłbym, że jest fuzia kompozycji monumentalnej jak i jammowo-garażowej. Ta atmosfera po prostu zapada w pamięć. Utwór ten spokojnie znaleźć mógłby się na "At a Loss". Ósme nagranie - "Lose" - jest czymś na kształt krótkiego, ale frapującego, powtórzenia motywu z "Junkie". Album wieńczy ciekawe i jednocześnie nieco odpychającego (przez co bardziej interesującego) "Porch Monkey". Jest to utwór grany jedynie na coraz bardziej chaotyczną i kakofoniczną crunchy gitarę oraz ten niesamowity jadowity wokal Fishera. Coś na pograniczu bluesa i sludge metalu. "Revelation: Sick Again" to album, gdzie w tak krótkim czasie jego trwania udało się włożyć całkiem sporo pomysłów. Nie jest to rzecz monotonna, rzecz można by, że całkiem urozmaicona, lecz nadal trzymająca się ram bagnistego, ciężkiego i pełnego niepokoju metalu zaszufladkowanego niegdyś jako sludge. Jednocześnie dźwięki zawarte na "Revelation...", pomimo biegłości technicznej muzyków, do tych z gatunku skomplikowanych i szpanerskich technicznie nie należą. Proste środki - niezwykle zadowalający efekt końcowy. Jest to płytka, którą możnaby nawet przypisać do wyżyn tego gatunku. Oczywiście przydałoby się tutaj więcej dłuższych kompozycji. Wtedy album stracił by ten posmak EP-ki. Ale obecny smak i tak zadowala, o ile jesteście w nastroju na takie gorzkie danie. Szkoda, że to płyta tak ordynarnie olana - wydana przecież 9 lat po swoim czasie. Ale to chyba żadna nowość, że zespoły takie jak Buzzov-en pomimo znakomitej muzyki zawsze stały na uboczu. Taki jest "urok" całego tego bólu i niezrozumienia. Dużo rzeczy idzie się jebać. Utwory autentyczne i sugestywne, o których zapomnieć nie wolno. Album nadal czeka na wydanie oficjalne. Być może przez Hydra Head, gdyż przez syfiaste manipulacje Off The Records ucierpieli zarówno muzycy jak i fani. Czy coś się poprawi w tym biznesie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz