wtorek, 15 lutego 2011

Pierwszy upadek pod krzyżem


Deicide - Once Upon The Cross
Rok wydania: 1995
Gatunek: Death Metal
Kraj: USA


Tracklista :

1. Once Upon the Cross
2. Christ Denied
3. When Satan Rules His World
4. Kill the Christian
5. Trick or Betrayed
6. They Are the Children of the Underworld
7. Behind the Light Thou Shall Rise
8. To Be Dead
9. Confessional Rape


Skład:
Glen Benton - wokal, bas
Eric Hoffman - gitara
Brian Hoffman - gitara
Steve Asheim - perkusja

Autor recenzji: MD

Maniacy Death Metalu trzy lata czekali na następcę „Legion”, krążka w podobnych proporcjach fantastycznego i obrazoburczego. Jeśli więc ktoś miał już dość całej tej „satanistycznej” i anty chrześcijańskiej otoczki to mógłby się od razu zniechęcić tym, co zastał w 1995 roku na albumie „Once Upon The Cross”. A jeżeli ten ktoś tylko dlatego odpuściłby sobie ten album to wiele by stracił.

Oczywiście Glen Benton nie byłby sobą, gdyby nie zaproponował na płycie Deicide kolejnej porcji bluźnierstw, być może nawet przewyższających te z poprzednich dwóch dokonań. Bo oto pierwsze uderzenie spada na wrogów bezpośrednio za pomocą okładki. Okładki równie oczywistej co kontrowersyjnej i prowokacyjnej. Mogę w tym miejscu powiedzieć, że uważam ją za udaną, ale o dalszą ocenę się nie pokuszę, gdyż ksiądz proboszcz nie byłby ze mnie zbyt dumny, a gdyby przeczytał to papież najprawdopodobniej własnoręcznie ułożyłby dla mnie stos. A to dopiero początek, gdyż same tytuły dosadnie świadczą o treści tekstów. Kto ma wiedzieć, ten wie o co chodzi, kto będzie chciał wiedzieć to się dowie.
Warto jednak przejść do najistotniejszej zawartości krążka – do muzyki naturalnie. W tej zaszły zauważalne, choć nie drastyczne zmiany. Bardzo dobrze się stało, gdyż świadczy to o tym, że Deicide jest bandem rozwijającym się, pomysłowym i niejednostajnym. Panowie na poprzednich albumach nie wahali się zagrać piekielnie szybko i destrukcyjnie. Teraz nieco przystopowali. Ale bez obawy, na pewno nie można powiedzieć iż spuścili z tonu. Wręcz przeciwnie, przede wszystkim chodzi tu o zmianę prędkości na mniejszą i zamienienie pozyskanej dzięki temu energii na ciężar. Naturalnie wszystko za sprawą Steve’a, który przestał bić własne rekordy szybkości grania na perkusji i skupił się na umiejętnym ograniczeniu tempa zagęszczając je. Kawałki grane są więc w większości średnio szybko, lub nawet wolno, jeżeli bierzemy pod uwagę to, jak zasuwały wcześniej. Oprócz tego da się zauważyć istotną zmianę w brzmieniu płyty. Jeżeli wcześniej można było o produkcji powiedzieć, że daje sound potężny i czytelny, tak teraz jest niemal krystaliczny. Co prawda może się wydawać, że growl Bentona odrobinę niknie, jest na dalszym planie. Ale dla mnie ten zabieg (umyślny, czy nie) ma pozytywne strony, sprawia wrażenie, że ten głos dochodzi z potężnego wnętrza. Teraz już wiem, czym jest głos z ciemności. Może takie tłumaczenie brzmi trochę banalnie, ale wypada zachować odrobinę wyrozumiałości dla faceta, który przecież i tak daje z siebie wszystko i nie uważam, by robił to gorzej. Dodatkowym plusem jest w tym wypadku lepsza słyszalność basu i zwiększona wyrazistość, odrębność gitar. Za te ostanie cały czas odpowiedzialni są bracia Hoffman, a w ich absolutnym profesjonalizmie nie ma niczego, co mogłoby rzucać choćby cień wątpliwości na ich umiejętności. Cały czas są kolektywem, w którym jeden i drugi się szanują i w którym obaj mają dużo do powiedzenia.
Faktem, który warto odnotować jest to, że na płycie wykorzystane króciutkie sample, tworzące dobry klimat i dające pożądany efekt. „Father, why have you forsaken me?” to słowa, które pewnie niektórym się skojarzą. A dla formalności wypada przypomnieć, że te fragmenty pochodzą z filmu równie kontrowersyjnego co płyta, znanego u nas jako „Ostatnie kuszenie Chrystusa”.
„Once Upon The Cross” to rozwinięcie formuły muzycznej Deicide, przy jednoczesnym utrzymaniu wizerunku i przekazu grupy. Nie jest to płyta ani lepsza ani gorsza, każdy w swoim rankingu ustawi ją jak będzie chciał. Cały czas jest to dawka Death Metalu na najwyższym poziomie, o tym należy pamiętać i tego się trzymać.

2 komentarze:

  1. Jedyna płyta Deicide którą uwielbiam. Wszystko dopracowane począwszy od okładki a kończąc na brzmieniu,ten album niszczy i jak dla mnie jest ponad czasowy. Wracam do niego z miłą chęcią i o wiele częściej niż do innych płyt Deicide których to przesłuchałem po pare razy i jakoś nie weszły mi tak ja Once Upon The Cross. Ale to temat na inną okoliczność czyli jak ktoś da recke nowej płyty Deicide :)

    OdpowiedzUsuń
  2. When Satan Rules His World - ten numer wielbię i od miesięcy obiecuję sobie, że w końcu sięgnę po cały album...

    OdpowiedzUsuń