wtorek, 8 lutego 2011

Iron Maiden - The Number of the Beast (1982)


Pomnikowe dokonanie NWOBHM

Data wydania: 29.03.1982
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Tracklista:
1. Invaders – 3:23
2. Children of the Damned – 4:34
3. The Prisoner – 6:02
4. 22 Acacia Avenue – 6:36
5. The Number of the Beast - 4:50
6. Run to the Hills – 3:53
7. Gangland - 3:48
8. Hallowed Be Thy Name – 7:11

Skład:
Bruce Dickinson - śpiew
Dave Murray - gitara elektryczna
Adrian Smith - gitara elektryczna
Steve Harris - gitara basowa
Clive Burr – perkusja

Autor recenzji: Frodli

Zazwyczaj z młodymi zespołami jest tak, że głowy muzyków buzują od nowych pomysłów, stąd co roku można spodziewać się po nich nowego krążka. Iron Maiden nie byli wyjątkiem. Trzecie LP wyszło trzynaście miesięcy po „Killers”. Znów zmienił się skład, tym razem Paul Di’Anno został zastąpiony Bruce’em Dickinsonem do tej pory udzielającym się w innym bandzie z nurtu NWOBHM, a mianowicie Samson.

Wyśmienity opener „Invaders” traktuje o tym, co jeszcze kilkanaście wieków temu było bliskie każdemu Brytyjczykowi, a mianowicie o najazdach Wikingów. Rozpędzony, pełen energii kawałek. Tekst „Children of the Damned” inspirowany jest brytyjskim filmem z 1963 roku pod tym samym tytułem. Jeśli chodzi o muzykę, to mamy do czynienia z klasyczną iron maidenową balladą – spokojnie, spokojnie, nagle łup i potężna solówka Adriana Smitha; tylko paść i bić pokłony. Mówione intro wprowadza słuchacza do utworu „The Prisoner”. Tym razem natchnieniem muzyków okazał się stary brytyjski serial. Utwór jest po prostu rewelacyjny, posiada przebojowy refren, typową dla wczesnego Iron Maiden dynamikę i świetne partie gitar. Kolejny kawałek przynosi dalszą część historii Charlotte the Harlot. Tym razem tytuł podaje miejsce jej urzędowania - „22, Acacia Avenue”. Kompozycja trwa sześć i pół minuty, które zostały świetnie zagospodarowane. Kilka zmian tempa, klimatyczne zwolnienie w środku, ostatnia partia Bruce’a i solówki nie pozwalają nudzić się ani przez chwilę. Najbardziej kontrowersyjnym utworem z płyty jest kawałek tytułowy i nie dziwota, bo sam tytuł przywołuje jednoznaczne skojarzenia. Do jego stworzenia popchnął Steve’a film „Omen” oraz... jego własny sen. Nie ma żadnych wątpliwości, że mamy do czynienia z absolutnym hitem, który do dziś coveruje na próbach lub bardziej oficjalnie chyba każdy młody band. Potężny wokal Bruce’a i zapadające w pamięć solówki są największymi atutami utworu, który w zasadzie nie ma słabych punktów. Charakterystyczna partia bębnów otwiera „Run to the Hills”, czyli kolejny z wielkich przebojów dziewicy. Historia walki Czerwonoskórych z Bladymi Twarzami doczekała się zabawnego teledysku, zainteresowani na pewno go znajdą. Jedyną kompozycją na płycie, do której Steve nie przyłożył ręki, jest traktujący o niebezpiecznych dzielnicach „Gangland”. Brak Harrisa słychać, ponieważ utwór nieco odstaje od reszty nie tyle wykonaniem, co stylem i klimatem. Największy killer pozostał na koniec. „Hallowed Be Thy Name” uznawany jest za jeden z najgenialniejszych utworów heavy metalowych i trudno nie przytaknąć tej opinii. Myśli człowieka czekającego na stracenie są tylko pretekstem, by każdy z muzyków zaprezentował pełnię swoich umiejętności. Arcydzieło, majstersztyk, grande finale płyty.

„The Number of the Beast” do dziś uznawany jest za jeden z pomnikowych albumów heavy metalu. Po raz pierwszy zespół w swoich tekstach czerpał tyle z kultury (kino, telewizja, historia), do tego wspomnieć trzeba o kapitalnej formie instrumentalistów i wokalisty. Po nagraniu tego krążka Clive Burr został nazwany „najlepszym perkusistą świata” i momentami słychać, że jego gra jest zupełnie z innej planety. Nie wybija tylko rytmu jak multum rockowych rzemieślników, lecz buduje niesamowity nastrój. To wyrażenie zapewne trąci na kilometr banałem, ale kto nie zna tej płyty, ten nie może mienić się fanem metalu.

Ocena: 10/10

3 komentarze:

  1. Ja jestem bardzo ciekaw zdania Amarantha... :P Sam ten album wielbię, a taki Children of the Damned to dla mnie absolutna poezja (te solo!)... Świetna rzecz! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja za to mógłbym w kółko Hallowed słuchać- ten kawałek się nie nudzi. Co do solówki to oczywiście Adrian zniszczył.

    OdpowiedzUsuń
  3. Moja opinia ?

    Oczywiście nie słucham - 7,5/10 ;)

    OdpowiedzUsuń