czwartek, 3 lutego 2011

Vengeance Rising - Destruction Comes (1991)


"Na chama" i "do przodu"


Data wydania: 1991
Gatunek: Thrash/Death Metal
Kraj: USA 

Tracklista:
1. You Can't Stop It 05:13
2. The Rising
05:11
3. Before the Time
02:57
4. The Sword
03:15
5. He Don't Own Nothing
03:07
6. Countless Corpses
05:31
7. Thanatos
05:04
8. You Will Bow
04:09
9.
Hyde Under Pressure 01:08
10. Raegoul 06:51


Skład:
Roger Martinez: wokale, gitara rytmiczna, część partii solowych, bas, klawisze w numerze 10
Derek Sean: gitara prowadząca
Chris Hyde: perkusja


Autor recenzji: Marko

Trasa promująca "Once Dead" była niestety rozczarowaniem. Zespołowi przydarzył się wypadek autobusowy, sprzedaż biletów nie była satysfakcjonująca, dodatkowo panowie mieli kłopoty finansowe... No i przede wszystkim zaczęły się problemy z Martinezem. Reszta kapeli nie potrafiła już z nim się porozumieć i wszyscy, jak jeden mąż opuścili Vengeance Rising, aby sformować swój nowy projekt - Die Happy.

Wydawać by się mogło, że to koniec Vengeance Rising, jednak Szalony Roger
postanowił grać dalej...


Roger (który potrafił grać na gitarze, a na "Once Dead" nagrał nawet partie tego instrumentu w numerze "Among The Dead") postanowił skomponować cały materiał na cały album, zarejestrować partie basu, gitary rytmicznej, solówki, wokale, a także zająć się produkcją krążka... Martineza w studio wspomogli jedynie Derek Sean (zagrał część solówek) oraz Chris Hyde (były perkusista... Deliverance naturalnie).

Szczerze mówiąc, bałem się tej płyty. Nie mogłem wyobrazić sobie możliwości zaistnienia sytuacji, w której po odejściu 4 z 5 muzyków tworzących klasyczny skład Vengeance Rising, Roger Martinez praktycznie sam byłby w stanie nagrać album na miarę "Human Sacrifice" czy "Once Dead". Niestety, nie pomyliłem się.

W sumie zawartość tego krążka można było dosyć łatwo przewidzieć. Każdy, kto miał dostęp do "listy płac" z poprzednich CD z pewnością dostrzegł, że Martinez samodzielnie tworzył tylko kawałki szybkie i rzeźnickie - najmniej urozmaicone spośród tych opublikowanych oficjalnie na wydawnictwach VR. Na pewno jego domeną nie były utwory bogatsze aranżacyjnie, bardziej rozbudowane i złożone...


No i wychodzi na to, że Vengeance Rising na "Destruction Comes" stał się właśnie takim zespołem (o ile można tym słowem określić ten twór), jakiego życzyłby sobie Martinez. Zespołem bezlitosnym, agresywnym i mrocznym. Niestety, momentami również cholernie nudnym. Większa część albumu to kawałki proste w swojej strukturze i pędzące przed siebie trochę na oślep... Niezbyt porywające, a czasami wręcz rozczarowujące.


Nowy perkusista zagrał w sposób szybki, ale niezbyt wymyślny. Słychać, że lubował się w gęstej grze stopami, ale to chyba jednak trochę za mało... Martinez jako gitarzysta rytmiczny "wyczarował" szybkie, agresywne i bardzo prościutkie riffy, a jako wokalista zaprezentował w większości nieciekawe, "szczekające" wokale... W utworach pojawiło się (tradycyjnie) dużo solówek, ale w porównaniu z "Human Sacrifice" i "Once Dead" ich jakość niestety wyraźnie spadła. Nie są to wajchowe "slayerówki", z reguły raczej średnio udane próby zagrania czegoś w "metallicowym" stylu. Gdzież im do kapitalnych zagrywek duetu Thieme/Farkas! Nie ta liga... Dodając do tego najsłabszą produkcję w historii tego zespołu, mogłoby się wydawać, że Destruction Comes" to kupa totalna.


Nie jest jednak aż tak tragicznie. Zdarzają się na tym albumie również momenty trochę jaśniejsze, jak chociażby motoryczny refren otwierającego całość "You Can't Stop It", fajnie kontrastujący z szybkimi zwrotkami. Dobre riffy i solówki pojawiają się także w "Countless Corpses", prawdopodobnie najlepszym utworze spośród tych szybszych. Do głowy wszedł mi też "Before The Time", ale nie z powodu muzyki, tylko komicznego, a może raczej - co tu kryć - koszmarnego teledysku, który z braku laku (jedyny oficjalny klip Vengeance Rising) oglądałem na YouTube do znudzenia (jest pod recką - dużo śmiechu życzę ;)).


W drugiej części albumu trochę urozmaicenia wprowadzają dwa (niezbyt szybkiego "You Will Bow" ze względy na jego poziom nie liczę) wolniejsze utwory. Mowa o utrzymanym głównie w średnim tempie "Thanatos" (gdzieś tam pobrzmiewają w nim echa "Once Dead") oraz kończącym krążek, najdłuższym i najlepszym na tym wydawnictwie "Raegoul". 


Ten ostatni kawałek z racji swojej kompletnej odmienności od reszty utworów jest zdecydowanie najciekawszym songiem na "Destruction Comes". Zbudowany na wybrzmiewających power hordach, powolnych, ciężkich riffach oraz miarowo grającej perkusji, robi całkiem niezłe wrażenie. Roger Martinez swoimi wokalami dostosował się do nastroju numeru i zamiast "szczekać", umiejętnie deklamuje i szepcze. Co ciekawe, w tle często słychać jakieś arabsko (?) brzmiące wokalizy, a wszystko to podane z lekkim pogłosem... Tak, ten kawałek jest klimatyczny i dość mocny. Nie obraziłbym się, gdyby właśnie w tym kierunku poszedł Roger na "Destruction Comes", niestety jednak jest to jedyny tak ciekawy utwór na tej płycie.

Podsumowując: Martinez chciał chyba zrobić ze swojego Vengeance Rising dość jednowymiarowy, atakujący zespół w stylu wczesnego Demolition Hammer czy też Devastation. Ja czczę te grupy, bardzo lubię intensywność ich płyt, uwielbiam tego typu muzyczną siekę. Niestety, Rogerowi zrealizowanie tej koncepcji po prostu nie wyszło i Vengeance Rising na "Destruction Comes" jawi się głównie jako band przeciętny i bardzo nijaki.

Krążek ten w ogóle nie ma startu do dwóch poprzednich wydawnictw kapeli.

PS. Zapomniałem wspomnieć, że "Hyde Under Pressure" to nie normalny utwór, a zabawny fragment, w którym Martinez każe perkusiście grać coraz szybciej i szybciej, aż do osiągnięcia pożądanego przez niego efektu sonicznej masakry... Śmieszna sprawa, ale chyba dobrze obrazuje bezkompromisowe nastawienie kudłatego pastora :D

Faworyci:
You Can't Stop It, Countless Corpses, Raegoul

Na zachętę:


Ocena: 4/10

Vengeance Rising - Before The Time (videoclip)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz