sobota, 19 lutego 2011

Guardians Of The Flame - Under A Savage Sky (2003)


Guardians Of The Flame strona oficjalna


Rok wydania: 2003
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: USA

Tracklista:

1. The Flame That Never Dies 05:09
2. Conspiratos Sanctos 06:13
3. Cry For Dawn 05:39
4. Anthem For The Nations 06:00
5. Sharon Of The Woods 06:59
6. Under A Savage Sky 03:59
7. I Stand Alone 08:31
8. Personal Demons Dethroned 05:02
9. Masters Of Fate 08:07
10. Return From The Ashes 02:30

Skład:
Shmoulik Avigal - wokal
Jack Starr - gitara
Ned Meloni - bas
Joe Hasselvander - perkusja

Autor recenzji: Amaranth

Jeśli na dzień dobry albo jak kto woli, zaraz po wciśnięciu magicznego dla każdego melomana przycisku "Play", w pierwszych taktach otrzymujemy motyw "O Fortuna" z kolekcji łacińskich poematów Carmina Burana, to znaczy, że autor utworu "The Flame That Never Dies", liczył na coś więcej niż ziemski przypływ szczęścia komercyjnego sukcesu swojej płyty. Tym kimś był Jack Starr, gitarzysta, kompozytor i ojciec jednego z najwspanialszych i najwybitniejszych zespołów metalowych w dziejach tej muzyki o wdzięcznej nazwie Virgin Steele. Potem było autorskie Burning Starr, jeden z wielu w projekcie Thrasher, duszenie się w formacji Phantom Lord, anonimowy występ pod pseudonimem Lucifer w Devil Childe, szybki jednorazowy numerek ze Striderem by na końcu w roku 2002 założyć szyld z dumnym i pompatycznym napisem Guardians Of The Flame. Dla poprawnej nomenklatury przed tym hasłem trzeba dodać imię i nazwisko jego założyciela, by wszystko w dokumentach się zgadzało. Uzupełnień do pełnego kwartetu szukał i znalazł w szeregach doświadczonych muzyków a jeden z nich, wokalista Shmoulik Avigal, to ktoś więcej niż najemnik szukający nowych przygód. "Strażnicy Płomienia" od razu przystąpili do działania i rok po oficjalnych narodzinach popełnili debiut "Under A Savage Sky".


Myli się ten, kto chciałby doszukiwać się tu innego stylu niż rasowy amerykański Heavy Metal. Pewnym mylącym symptomem mogła być osoba perkusisty Joe Hasselvandera, który gdzieś tam w przeszłości bawił się w Doom Metal w podjazdowym wykonaniu Death Row. Myli się także ten, kto chciałby doszukać się tu początków Virgin Steele lub Burning Starr. Nic z tych rzeczy. Jack S. postawił no konkretne brzmienie gitar i sekcji rytmicznej tak ważne w amerykańskim graniu. Wokal Avigala, choć świetny niejednokrotnie musiał ustąpić pola reszcie załogi. Może jeszcze nie słychać tego w "Conspiratos Sanctos" lecz już w "Cry For Dawn" rzuca się na uszy coś innego niż sympatyczny Shmoulik, który panował nad wczesną twórczością Picture. Instrumentalny "Anthem For The Nations" to miła dla receptorów słuchowych odskocznia od lekko galopującego "Sharon Of The Woods". Zdecydowanie mogą się tu podobać solowe popisy Starra, bodaj najlepsze na tym LP. Tytułowy "Under A Savage Sky" razi otoczenie wyeksponowanym basem a "I Stan Alone" tylko z tytułu zapowiada balladę. W rzeczywistości trąca szybkim gatunkowo numerem okraszonym pysznym riffowaniem. "Personal Demons Dethroned" to zdecydowanie najsłabsza kompozycja na albumie i wypada bardzo blado na tle chociażby "Masters Of Fate", który i tak pachnie niepotrzebną topornością wykonania. Na końcu dostajemy krótką instrumentalną miniaturę "Return From The Ashes" i możemy robić podsumowanie.
A ono wypada zacząć od małej dygresji. Jack Starr był i jest człowiekiem przewidywalnym w tym co nagrywa i komponuje. Drenuje bardzo wąski obszar i wywiązuje się z tego zadania dobrze a w porywach nawet bardzo dobrze. Dobrze, bo genialne Virgin Steele uzyskało status nieśmiertelnej legendy dopiero wtedy, gdy za wszystkie sznurki pociągał tam już ktoś inny. Wracając do "Under A Savage Sky", to fani tego gitarzysty poczują się jak w domu. Reszta niech obróci raz i wyrobi własne obiektywne zdanie...



Ocena: 7,5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz