Rok: 2005
Gatunek: Heavy/Thrash metal
Kraj: USA
1. Threnody 07:50
2. Autumn Knight 04:48
3. The Iris 04:17
4. Legacy 05:25
5. Asatru 06:37
6. Once And Again 06:46
7. Campaign Of Shadows 05:49
8. The Beggar King 05:53
9. Catacombs 07:08
Robb Graves - wokal
Eddie Van Silva - perkusja
Andy Craven - gitara
Jason Nadeau - gitara
Greg Weitknecht - bas
Autor: Vismund
Sięgnąłem po ten album z powodu nazwy zespołu, która ewidentnie nawiązuje do uniwersum George R.R. Martina, które uwielbiam (band nazwany tak w hołdzie rodowi bez zmazy ni skazy, czyli prawym Starkom, którego twierdza Winterfell jest siedzibą). Do tego piękna symboliczna okładka i mogłem poczuć się bardzo zaintrygowany...
Okazało się, że zespół reprezentuje typowy US power metal w stylu Iced Earth. Ba, można nawet rzec, że panowie z Winterfell są epigonami ekipy Schaffera. W dodatku Robb Graves (warte zanotowania jest to, że władca Winterfell miał tak samo na imię) otwarcie, nawet nie próbując tego zamaskować w jakikolwiek sposób, śpiewa pod Barlowe'a. Jako że Iced Earth bardzo lubię, takie zabiegi nie stanowią dla mnie jakiejkolwiek wady. Motoryczne riffy ewidentnie inspirowane stylem Schaffera wspomagane są przez bardzo dobra sola, chociaż nieliczne, ale zapadające w pamięć. Samo brzmienie mimo że to self-release jest dosyć klarowne (zwłaszcza cieszy głośny bas), ale czasami pojawiają się pewne zgrzyty i nieczytelne fragmenty. Gitarzyści starają się mocno urozmaić swoją grę racząc nas technicznymi partiami, ale wychodzi to raz ciekawie, a innym razem przekombinowanie. Największą wadą wydawnictwa jest brak chociaż minimalnej dozy przebojowości. Czasami aż prosi się o trochę prostszą melodię. Wywołuje to efekt lekkiego znużenia odsłuchem. Ożywiać atmosferę stara się wokalista, który ma mocny, emocjonalny głos (oczywiście nie tak jak Barlowe'a, ale i tak jest jednym z największych plusów albumu).
Natomiast na oddzielną uwagę zasługuje absolutnie rewelacyjnie wykreowany przez muzyków klimat, który wybija Winterfell z odmętów przeciętności i sprawia że dla niektórych "The Veil Of Summer" stanie się niezapomniane... Na okładce rycerz powracający z wojny... Śmiertelnie zmęczony, chorągiew w strzępach, a gościniec ciągnie się w nieskończoność... W dodatku upalny schyłek lata... Tak oto przedstawia się atmosfera wokół tego wydawnictwa. Smutna, melancholijna i ogólnie rzecz biorąc dołująca. Głos Robba przypomina zmęczonego życiem weterana wielu bitew, i o tym też traktują jego teksty ("Autumn Knight"). Tęsknota za domem, nostalgia... Efekt potęgowany jest przez bardzo dobre akustyczne fragmenty. Jedynie szkoda, że nawiązania do cudownej "Pieśni Lodu i Ognia" są tak mgliste. Jedynie "Beggar King" w jasny i klarowny sposób opisuje losy Viserysa Targaryena. Przydałoby się też trochę więcej epickości (jedyne, swoją drogą świetne, "Threnody" to za mało).
Podsumowując- jazda obowiązkowa dla fanów twórczości Martina, tym bardziej dla fanów Iced Earth, reszta może sobie darować. Mimo wszystko album-perełka z unikalnym klimatem i wielka szkoda, że zespół jest "on hold".
"Podsumowując- jazda obowiązkowa dla fanów twórczości Martina" - dlatego zapewne jutro posłucham :-)
OdpowiedzUsuńTylko jeszcze IE trza lubić ;)
OdpowiedzUsuńNo lubię, dlatego tym bardziej zaraz zabieram się za odsłuch.
OdpowiedzUsuńPosłuchałem i naprawdę czuć tu Iced Earth na kilometr, co prawda wokaliście daleko do Barlowa. W każdym razie bardzo dobra płyta, tylko te kawałki zdecydowanie za długie :-/
OdpowiedzUsuńDokładnie, wystarczyło dołożyć więcej melodii i by tak nie muliła ta płyta.
OdpowiedzUsuń