Rok wydania: 2005
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Niemcy
Tracklista:
1. The Awakening Of Kerodet 00:23
2. When Our Troops Unite 03:40
3. They Conquered 04:52
4. Fate Is Calling 03:29
5. The Final Trial 04:48
6. Guarding The Gate 04:42
7. Awaiting The Night 04:47
8. Gift Of Dawn 04:39
9. Assassin 04:14
10. Dawnrider 04:06
11. Master Of The Black 04:43
12. Revenge 04:49
13. Parce Is Free 05:27
Skład:
Tarek Maghary - wokal, gitara, bas, klawisze
Gościnnie:
James Rivera, Rob Rock, Bryan Patrick, Charly Steinhauer, Andreas Babuschkin, Michael Seifert, Jurgen Aumann, Sven D'Anna, Johanna Mott, Oliver Weinsheimer - wokale
Ross the Boss, Rolf Munkes, Mark Shelton, Björn Daigger, Chris Heun, Phil Tempel, Davide Natali, Gianluca Silvi - gitary
Michael Gräter, Jan Raddatz - instrumenty perkusyjne
Autor recenzji: Amaranth
Pytanie za sto punktów bez koła ratunkowego. Jak zebrać doświadczoną, zaprawioną w bojach ekipę muzyków z wieloletnim doświadczeniem na scenie i nagrać być może jeden z gorszych albumów w historii gatunku ? Odpowiedź kryje się tuż pod nosem. Zasiedziały w tym sosie słuchacz tylko zerknie na podany skład personalny i w ciemno założy, bez uprzedniego odsłuchu, że oto przed nim stoi album, który w stu procentach połechce jego gust i zaspokoi apetyt na Heavy Metal. Nic bardziej mylnego. Posługując się piłkarskim żargonem, że nazwiska nie grają, otrzymaliśmy materiał tragicznie słaby, momentami żenujący, kiczowaty i zwyczajnie nudny jak flaki z olejem. Ale po kolei...
Autor projektu, Terek Maghary, to lider i mózg Majesty, zespołu, który jako jeden z nielicznych połknął prawdziwego bakcyla twórczości Manowar i postanowił kontynuować go na własną modłę. Po drodze postanowił zrealizować się w czymś innym, mianowicie w koncepcyjnej opowieści fantasy, której kanwę wymyślił sam (sic!) w domowym zaciszu, gdzieś w granicach Baden Witenbergi. Aby podnieść jej rangę i prestiż, postanowił zaprosić znane osobistości, by swoimi nazwiskami firmowały to "dzieło". Sam osobiście, prócz wokalu, nagrał automatyczne partie basu a zaproszone persony podzieliły się tortem w postaci udziału w poszczególnych kawałkach. Potencjalny odbiorca płyty już na wstępie przekonuje się, że ten tort pozbawiony jest wisienki a po dalszej konsumpcji dochodzi do jeszcze straszniejszego spostrzeżenia: to ciasto ma zakalec. Już samo sztuczne i bezduszne intro definiuje całość. Beznadziejna sekcja klawiszowa i rytmiczna. Perkusja a raczej jej imitacja, mocno wali po uszach. Gitary całkowicie pozbawione zęba i pazura a brzmienie doprowadza do odruchów wymiotnych. Utwór "When Our Troops Unite", który w założeniu miał tu być kilerem i absolutnym walcem, miażdżącym motoryką i aranżacją de facto stanowi punkt odniesienia i wyznacznik wielu pytań, dotyczących sensu istnienia i tłoczenia tego krążka. Nie będę tu rozpisywał się o poszczególnych utworach, bo doprawdy wszystkie są do siebie podobne i prócz wymiany na nich składów, brzmią tak samo źle. Wśród natłoku muzycznego szrotu, dostrzegam mały plus. Utwór "Fate Is Calling" jest tu najlepszą propozycją tego zacnego grona. Fajne klawiszowe intro, będące motywem przewodnim refrenowej wokalizy plus niejaka Pani Mott, która głosem potrafi urzec. I tyle, bo reszta jest milczeniem.
Na koniec mała acz zgryźliwa dygresja. Ross The Boss, James Rivera, Mark Shelton, Rob Rock to najbardziej nośne i znane nazwiska z tej metalowej gawiedzi. Wielkie i zasłużone postaci, które nic nie muszą udowadniać. Tym nic nie znaczącym epizodem straciły część twarzy ale któż to zapamięta. Grunt, że kilka groszy wpadło do kieszeni. Aż boję się pomyśleć co będzie dalej w przyszłości. Wszak meritum tytułu tego wydawnictwa, to tajemnicza "Pt.1". Nic, tylko zacytować klasyka: "Co by tu jeszcze spieprzyć ?".
Ocena: 4/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz