sobota, 8 stycznia 2011

Morgana Lefay - Maleficium (1996)




Rok: 1996
Gatunek: Heavy/Thrash Metal
Kraj: Szwecja

1. The Chamber of Confession 02:15
2. The Source of Pain 05:26
3. Victim of the Inquisition 04:56
4. Madness 06:58
5. A Final Farewell 06:36
6. Maleficium 05:37
7. It 01:30
8. Master of the Masquerade 04:39
9. Witches Garden 04:32
10. Dragons Lair 04:16
11. The Devil in Me 06:35
12. Where Fallen Angels Rule 04:00
13. Creatures of the Hierarchy 05:08
14. Nemesis 02:21

Charles Rytkönen - wokal
Tony Eriksson - gitara
Daniel Persson - gitara
Joakim Heder - bas
Jonas Soderlind - perkusja

Autor: Vismund

Morgana Lefay to zespół, który rozwijał się z płyty na płytę, prezentując swoje własne spojrzenie na tzw US power metal, dodając od siebie coraz większą dawkę psychodelicznego i posępnego klimatu. Szczytem ich dokonań jest ten koncept album, a o czym jest i jak dobrze pasuje do muzyki Szwedów, to już chyba nie trzeba tłumaczyć patrząc na okładkę i tytuły utworów.


Album otwiera intro zapraszające do podziemnego świata, gdzie nie dociera ani jeden promyk słońca, a jedynym dźwiękiem są potępieńcze wrzaski torturowanych... Dalej mamy godzinę wypełnioną riffami ciężkimi jak spiżowa krata, z drobnymi przystankami w stylu, o dziwo, pięknej i delikatnej ballady pt. "A Final Farewell". Jednak więcej zmiłowania nie ma. Zespół szarpie ciało szczypcami w rodzaju "Dragon's Lair", łamie na kole w "The Source Of Pain", czy też daje pozorne wytchnienie w "Victim of the Inquisition", tylko po to, żeby dalsza tortura była większym szokiem. Stęchlizną lochu jeszcze mocniej trąci potwornie duszne "Madness". Jednak czynnikiem decydującym o zaistnieniu atmosfery szaleństwa i bólu jest kapitalny mistrz całej ceremonii, Charles Rytkonen. Jego głos przechodzi swobodnie od obłąkańczego wycia do płaczliwego szeptania, potrafi też wrzasnąć z wściekłością. Akompaniują mu, jakże na miejscu w przypadku płyty o takiej tematyce, niezwykle potężne, gotyckie chóry. Ogólne brzmienie wzbogacają również dobrze użyte klawisze, nie wybijające się na pierwszy plan, wyjątkiem są piękne orkiestracje w "A Final Farewell", czy też w "Victim of the Inquisition".

"Maleficum" to płyta wyjątkowa, z unikalnym tylko dla tego zespołu przytłaczającym klimatem, z dawką nieobliczalnego szaleństwa, jednocześnie zanurzona w posępnie epickim, do głębi smutnym wręcz sosie. Któż inny jak nie Szwedzi mógłby stworzyć tak dobry koncept o torturach i Inkwizycji?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz