piątek, 21 stycznia 2011

Sodom ist Krieg!



Sodom - Agent Orange
Rok wydania: 1989
Gatunek: Thrash metal
Kraj: Niemcy
Tracklista:

1. Agent Orange
2. Tired and Red
3. Incest
4. Remember the Fallen
5. Magic Dragon
6. Exhibition Bout
7. Ausgebombt
8. Baptism of Fire
9. Don't Walk Away

Skład:
Tom Angelripper - bas, wokal
Chris Witchhunter - perkusja
Frank Blackfire - gitara

Autor recenzji: MD

Dopiero po drugim albumie Sodom mógł poczuć się w pełni komfortowo. Udało im się nagrać porządną płytę, odnieść sukces, zaznaczyć swoją pozycję na niemieckiej thrash metalowej scenie. Z takimi osiągnięciami byli już w pełni ukształtowanym zespołem, który doskonale wie co i jak chce grać oraz zna swoje cele ale i możliwości. Taka świadomość to naprawdę duży komfort i jest on odczuwalny w działaniach zespołu. Można się było o tym przekonać w 1989 roku, kiedy to Sodom zdecydował się na wydanie kolejnego krążka - "Agent Orange".

No, swoją drogą można powiedzieć nieskromnie, że któż by się nie zdecydował na wydanie takiego dzieła? Tak, nie boję się w tym przypadku użyć słowa "dzieło", gdyż jest ono tu akurat wielce adekwatne i w stu procentach uzasadnione. Dzieło przez duże D! To wręcz zadziwiające, że już na trzecim długogrającym wydawnictwie doszli faceci z zespołu do takiej perfekcji. Grają razem siedem lat, nikt nie zaprzeczy, że to dużo czasu i wystarczająco dużo, żeby trzech ludzi świetnie się ze sobą rozumiało, ale aż w takim stopniu? Na "Agent Orange" stanowią panowie wręcz muzyczny monolit, kolektyw tak doskonały, że aż trudno w to uwierzyć. Wydaje się też, że dosłownie wszystko im sprzyja. Atmosfera stworzona na krążku jest rewelacyjna i każdy z członków zespołu zadbał o to w równym stopniu. Grają bardzo przekonująco, z ogromnym polotem i łatwością, jakby unosili się nad ziemią. Przy tak agresywnej, wojowniczo nastawionej muzyce daje to spektakularny efekt. Można pomyśleć, że podczas nagrywania tych kawałków nawet warunki atmosferyczne, piękna pogoda i rześkie powietrze wspomagały Niemców w działaniach, jakkolwiek absurdalnie to nie zabrzmi. A przecież muzyka ma zupełnie przeciwny wydźwięk do tak "czystej" atmosfery.

Gitarowe riffy ostre niczym porządne bagnety same w sobie są potężną bronią, niemal szokująco oddziałują na słuchacza, który zaatakowany w ten sposób może jedynie w osłupieniu czekać na nieunikniony koniec swego żywota. I tylko od ich szybkości zależy, jak długo będzie czekał. A szybkość wioseł z kolei doskonale kontrolowana jest przez perkusję. Witchhunter bije nieraz z prędkością karabinu maszynowego, czasami jednak znacznie zwalnia delektując się ciężarem gry swojej jak i całego zespołu. Rzeczywiście, Sodom osiągnął na tej płycie ciężar wyjątkowy, jak na Thrash Metal w ogóle ponadprzeciętny. Najważniejsze, że wszystkie instrumenty równomiernie pracują na ten efekt a wymienność ich temp i sama motoryka uwydatniają go w znacznym stopniu. Bardzo podoba mi się zastosowany tu patent, gdzie wiosła szarżują raz równomiernie z sekcją rytmiczną, raz na przemian z nią. To taka huśtawka nastrojów, naprawdę pomysłowa i perfekcyjnie wykonana. Nie może zabraknąć też słowa o solówkach, te są prawdziwą ozdobą albumu, elementem dodającym mu dodatkowego błysku a także zapewniającym pierwiastek piękna. Piękna prawdziwego, niewypowiedzianego i nieznanego. W metalu słyszymy tysiące tysięcy solówek i niektóre z nich naprawdę mocno chwytają nas za serca. W tym przypadku jest właśnie tak samo. Nie ważne jak brutalna i agresywna jest ta muzyka.
Wiele utworów zagrano w średnich tempach i całe piękno Sodom mamy jak na dłoni. Nie musimy za niczym gonić myślami, choć trzeba przyznać, że niekiedy moglibyśmy mieć problemy z nadgonieniem zespołu. To wszystko jest jednak na szczęście bardzo umiejętnie opanowane, z najwyższą dbałością o komfort słuchacza, ale przede wszystkim i samych twórców. To oni są przecież panami sami dla siebie i rozporządzają swymi poczynaniami.
Ten album jest również niezwykle klimatyczny, a jednak osiągnięto to jedynie za pomocą podstawowych środków muzyki metalowej, bez dodawania jakichś partii intro czy różnego rodzaju "przeszkadzajek" lub innych wstawek. Jedynie w utworze "Magic Dragon" mamy niewielką namiastkę dźwięków wziętych z zewnątrz. Dźwięk lecącego samolotu to doskonałe wyjaśnienie tytułowej metafory, pomocne w odbiorze lirycznego przekazu utworu. Ogólnie całej płycie towarzyszy klimat wojenny, militarny. Zespół w takiej otoczce brzmi wręcz perfekcyjnie, to idealne dla niego tło. Dzięki temu wszystkie zagrywki nabierają podwójnego sensu i dodatkowej mocy. Najlepszym wyjaśnieniem powodu wybrania takiej scenerii jest dedykacja tego albumu. Napisano w niej:
"This album is dedicated to all people - soldiers and civilians - who died by senseless aggressions of wars all over the world".
Co więcej, nawet okładka płyty jest niezbędnym składnikiem tworzącym jej klimat i bez niej nie byłby to taki sam album.

Płyta zagrana jest z niesamowitym powerem. W każdym kawałku, w każdym riffie, zagrywce sekcji rytmicznej czy w każdym słowie zaśpiewanym przez Toma słychać niesłychane poświęcenie i wyczucie. Coś takiego można opisać mnogimi sposobami ale tu wystarczy jedno słowo: ogień. Sama produkcja płyty nie pozostawia tu żadnych wątpliwości, wszystko jest na swoim miejscu i w idealnym położeniu, wszystko dopięte jest na ostatni guzik. Sądzę, że niejeden zespół chciałby tak zabrzmieć, ale nie każdy może. A Sodom osiąga to wydawałoby się z wielką łatwością.
Nie szczędziłem pochlebnych słów w stosunku do "Agent Orange" a wszystko to oczywiście celowo. Według mnie jest to najlepszy album Sodom i zrobił on na mnie kolosalne wrażenie. Jestem też przekonany, że nie tylko ja jestem tak entuzjastycznie nastawiony do tego dzieła, o czym na pewno zaświadczą fani na całym świecie.

3 komentarze:

  1. dobra, obrazowa recenzja ;)

    świetny album, żadne kwadratowe granie...najlepsze są te motoryczne zwolnienia

    OdpowiedzUsuń
  2. jeden z moich ulubionych albumów jakie ukazały się w 89 roku i chyba jeden z najbardziej osłuchanych w owym czasie

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba najbardziej kultowy krążek Sodom. Czy najlepszy? Bardzo możliwe... Ciężko o większe klasyki w dorobku tej legendarnej grupy. Takie nazwy jak Agent Orange, Remember The Fallen, Ausgebombt, czy Magic Dragon mówią same za siebie. Pozycja obowiązkowa dla wszystkich miłośników thrash metalu!

    OdpowiedzUsuń