13 krwawych blizn
Data wydania: 2005
Gatunek: thrash metal/groove metal
Kraj: Australia
Tracklista:
01. As I Am You 04:20
02. Five Knuckle Chamber 03:53
03. Paint Warfare 03:59
04. Provider 03:06
05. When Doves Bleed 03:38
06. Position of Trust 04:55
07. They're Only Demons 04:00
08. Blood and Bone 04:00
09. Be Warned 03:29
10. One Chance 03:58
11. Hate's Natural Blend 04:51
12. A Time to Kill 03:41
13. 13 Scars 02:59
Skład zespołu:
Danny Tomb - wokal, gitara
Johnny Glovasa - gitara
Andy Hinterreiter - gitara basowa
Michael Vafiotis - perkusja
Autor recenzji: Est
O 4Arm już wspominałem przy okazji ich albumu "The Empires Of Death" z 2010 roku. Wówczas wspominałem też, że debiutancki album tej formacji brzmi jak Metallica na sterydach, ale czy faktycznie tak jest? O tym w dalszej części recenzji. Australijska kapela 4Arm powstała w 2004 roku, początkowo kapela miała podpisany kontrakt z Green Media i właśnie pod tym szyldem ukazał się debiutancki album kapeli - już w 2005 roku. Niestety na kontynuację trzeba było czekać 5 lat, a "The Empires Of Death" zespół wydał już własnym sumptem.
Co można usłyszeć na "13 Scars"? 13 kawałków, których łączny czas to 51 minut - czyli ani za długo, ani za krótko. Przy czym od razy chciałbym zaznaczyć, że ta formacja lubuje się w szybkich, thrashowych tempach, ale muzycznie bliżej im do groove metalu (przynajmniej na debiucie). Debiutancki album jest jednak inny niż "The Empires Of Death" - przede wszystkim jest tutaj więcej pierwiastka thrashowego niż na drugim wydawnictwie, jest też mniej core'owego wydźwięku. Brzmienie jest nieco bardziej surowe, poza tym kapela niewiele eksperymentowała na debiucie - o groovecore jeszcze w żadnym wypadku nie można mówić, mimo tego, że słychać, że ten zespół miał na siebie pomysł od samego początku. A odnośnie "Metallicy na sterydach" - no cóż, słuchając "13 Scars" do głowy przychodził mi "Death Magnetic", którego co prawda dawno nie słyszałem, ale było to pierwsze skojarzenie (być może błędne). Oczywiście mamy tutaj mocniejsze brzmienie gitar, zdecydowanie ostrzejszy wokal i normalnego perkusistę, który nie tłucze po werblach od pierwszej do ostatniej sekundy albumu. Debiut 4Arm na pewno nie wpada w ucho przy pierwszym odsłuchu - owszem od razu można zauważyć, że to solidny materiał i tyle. Dopiero po kilku obrotach można się wciągnąć, chociaż jak już wspomniałem zdecydowanie bardziej przemawia do mnie album 4Arm z 2010 roku. Minusem debiutu jest nijakość niektórych numerów, które początkowo mogą się za bardzo ze sobą zlewać. Z całości najlepiej wydają numery "13 Scars", "As I Am You" i "Provider" - chociaż nie są to kawałki jakoś szczególne odstające od pozostałych zawartych na "13 Scars". Na albumie usłyszymy ponadto dużo dobrych riffów, które jednak są już dość ograne i nie są niczym nadzwyczajnym. Dobre ryki, których autorem jest Danny Tomb, ale przede wszystkim świetną pracę perkusji, którą zarządza Michael Vafiotis (perkusja to jedno z najmocniejszych elementów tego wydawnictwa).
Debiutancki album 4Arm to solidny materiał, który może nie zaskakuje niczym nowym, bo mieszanek groove metalu z thrashem było mnóstwo. Energią też niespecjalnie poraża, ale jest to szybki i mocno skoncentrowany materiał - nie ma tutaj jakichś przestojów, przy których chciałoby się wcisnąć "skip". Co prawda "13 Scars" jest daleko za "The Empires Of Death" to jednak warto się z nim zapoznać nie tylko, żeby poznać początki tej kapeli, ale też, żeby usłyszeć jak niewielka zmiana stylu może podźwignąć kapelę i sprawić, że jej muzyka jest na swój sposób inna i charakterystyczna. Solidny materiał, który nikogo chyba nie powinien zaskoczyć - przydałoby się popracować trochę nad jego brzmieniem, bo momentami gitary brzmią aż nazbyt surowo.
Ocena: 6,5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz