niedziela, 24 kwietnia 2011

Iron Maiden - Somewhere in Time (1986)

Podróż w czasie i przestrzeni

Data wydania: 26.09.1986
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Tracklista:
1. Caught Somewhere in Time - 7:25
2. Wasted Years - 5:07
3. Sea of Madness - 5:41
4. Heaven Can Wait - 7:21
5. The Loneliness of the Long Distance Runner - 6:30
6. Stranger in a Strange Land - 5:44
7. Déjà Vu - 4:55
8. Alexander the Great (356-323 B.C.) - 8:35

Skład:
Bruce Dickinson - wokal
Dave Murray - gitara elektryczna
Adrian Smith - gitara elektryczna
Steve Harris - bas
Nicko McBrain - perkusja

Autor recenzji: Frodli

Wyczerpujący, ale ze wszech miar udany „World Slavery Tour” dobiegł końca i muzycy stanęli przed pytaniem: co dalej? Zdawali sobie sprawę, że formuła grania, które reprezentowało sobą Iron Maiden, w pewnym sensie się wyczerpała, czego symptomy chwilami było słychać już na „Powerslave”. Ponoć Bruce złożył propozycję nagrania albumu z gitarami akustycznymi, ale pomysł nie przeszedł. Pojawiły się plotki o kryzysie w zespole. Na szczęście Steve zachował się jak na lidera przystało i zebrał wszystko do kupy. Pomoc przyszła ze strony Adriana, który przeforsował wprowadzenie syntezatorów gitarowych i sam skomponował trzy utwory.

Spokojne intro prawie-tytułowego utworu zwiastuje nadejście nowego. Po niespełna minucie spokojny motyw gitarowy przeradza się w istnego killera. W grze słychać zarówno rutynę, dojrzałość, jak i świeżość, która była tak potrzebna. Pojedynek na solówki to już zupełny opad szczęki. Największym hitem z albumu stało się „Wasted Years” i trudno się dziwić. Numer jest bardzo przystępny, okraszony boskim popisem Adriana. Czołówka wśród solówek zespołu, jeśli nie pierwsze miejsce. W początkowych sekundach „Sea of Madness” świetnie słychać bas, którego brzmienie jest znakiem rozpoznawalnym Dziewicy. Po raz kolejny brawa dla Adriana i Dave’a. Idealnym na koncerty hymnem okazało się „Heaven Can Wait” z bardzo śpiewnym „oooh” jako szansą dla fanów na wyjście na scenę. W utworze dużo się dzieje, kilkakrotnie zmienia się tempo, a muzycy dają z siebie wszystko. Czyli jak na Iron Maiden standard. „Loneliness of the Long Distance Runner” nie jest złym utworem, ale posiada trochę męczący refren, poza tym zdaje się trochę przeciągnięty. Potężna sekcja rytmiczna, wkraczają gitary i w ten sposób rozpoczyna się „Stranger in a Strage Land”. Jeden z bardziej niedocenianych kawałków zespołu, a jest po prostu genialny. Jeśli można się do czegoś przyczepić, to do solówki, która jest stanowczo za krótka. Jedyną kompozycją na krążku nie przekraczającą pięciu minut jest ”Deja Vu”. Trochę w stylu openera. Nadszedł czas na będącego ozdobą płyty epika, który nigdy nie został wykonany przez zespół na żywo, co woła o pomstę do nieba. „Alexander the Great” będący kwintesencją stylu wypracowanego przez Iron Maiden na tym krążku. Wszystko jest na swoim miejscu, a solówka za solówką skalpują coraz bardziej.

Muzycy poszli na żywioł, nagrali coś oderwanego od wcześniejszej twórczości i niepowtarzalnego. Niemało jest głosów, że krążek zawiera najlepsze partie gitar w historii zespołu. Oczywiście wydając ten album Iron Maiden było już gwiazdą, której fani kupią wszystko podpisane ukochaną nazwą. Na szczęście nie poszli na łatwiznę i nie zawiedli wielbicieli. Po raz kolejny zabili niemal po całości.

Ocena: 9/10

1 komentarz:

  1. "Stranger in a Strange Land" to jeden z moich ulubionych numerów Ironów, po prostu jeden wielki przebój, który z nieznanych mi przyczyn nie trafia na ich "debestofy". A "Heaven Can Wait" to prawdziwy koncertowy wygar :-) Zresztą jest to też zasługa oprawy na koncertach.

    OdpowiedzUsuń