Podróż w czasie i przestrzeni
Data wydania: 26.09.1986
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania
Tracklista:
1. Caught
Somewhere in Time - 7:25
2. Wasted
Years - 5:07
3. Sea of
Madness - 5:41
4. Heaven
Can Wait - 7:21
5. The
Loneliness of the Long Distance Runner - 6:30
6. Stranger
in a Strange Land - 5:44
7. Déjà
Vu - 4:55
8. Alexander
the Great (356-323 B.C.) - 8:35
Skład:
Bruce Dickinson - wokal
Dave Murray - gitara elektryczna
Adrian Smith - gitara elektryczna
Steve
Harris - bas
Nicko
McBrain - perkusja
Autor recenzji: Frodli
Wyczerpujący, ale ze wszech miar udany „World Slavery
Tour” dobiegł końca i muzycy stanęli przed pytaniem: co dalej? Zdawali sobie
sprawę, że formuła grania, które reprezentowało sobą Iron Maiden, w pewnym
sensie się wyczerpała, czego symptomy chwilami było słychać już na „Powerslave”.
Ponoć Bruce złożył propozycję nagrania albumu z gitarami akustycznymi, ale pomysł
nie przeszedł. Pojawiły się plotki o kryzysie w zespole. Na szczęście Steve
zachował się jak na lidera przystało i zebrał wszystko do kupy. Pomoc przyszła
ze strony Adriana, który przeforsował wprowadzenie syntezatorów gitarowych i
sam skomponował trzy utwory.
Spokojne intro prawie-tytułowego
utworu zwiastuje nadejście nowego. Po niespełna minucie spokojny motyw gitarowy
przeradza się w istnego killera. W grze słychać zarówno rutynę, dojrzałość, jak
i świeżość, która była tak potrzebna. Pojedynek na solówki to już zupełny opad
szczęki. Największym hitem z albumu stało się „Wasted Years” i trudno się
dziwić. Numer jest bardzo przystępny, okraszony boskim popisem Adriana.
Czołówka wśród solówek zespołu, jeśli nie pierwsze miejsce. W początkowych
sekundach „Sea of Madness” świetnie słychać bas, którego brzmienie jest znakiem
rozpoznawalnym Dziewicy. Po raz kolejny brawa dla Adriana i Dave’a. Idealnym na
koncerty hymnem okazało się „Heaven Can Wait” z bardzo śpiewnym „oooh” jako
szansą dla fanów na wyjście na scenę. W utworze dużo się dzieje, kilkakrotnie
zmienia się tempo, a muzycy dają z siebie wszystko. Czyli jak na Iron Maiden
standard. „Loneliness of the Long Distance Runner” nie jest złym utworem, ale
posiada trochę męczący refren, poza tym zdaje się trochę przeciągnięty. Potężna
sekcja rytmiczna, wkraczają gitary i w ten sposób rozpoczyna się „Stranger in a
Strage Land”. Jeden z bardziej niedocenianych kawałków zespołu, a jest po
prostu genialny. Jeśli można się do czegoś przyczepić, to do solówki, która
jest stanowczo za krótka. Jedyną kompozycją na krążku nie przekraczającą pięciu
minut jest ”Deja Vu”. Trochę w stylu openera. Nadszedł czas na będącego ozdobą
płyty epika, który nigdy nie został wykonany przez zespół na żywo, co woła o
pomstę do nieba. „Alexander the Great” będący kwintesencją stylu wypracowanego
przez Iron Maiden na tym krążku. Wszystko jest na swoim miejscu, a solówka za
solówką skalpują coraz bardziej.
Muzycy poszli na żywioł, nagrali
coś oderwanego od wcześniejszej twórczości i niepowtarzalnego. Niemało jest
głosów, że krążek zawiera najlepsze partie gitar w historii zespołu. Oczywiście
wydając ten album Iron Maiden było już gwiazdą, której fani kupią wszystko
podpisane ukochaną nazwą. Na szczęście nie poszli na łatwiznę i nie zawiedli
wielbicieli. Po raz kolejny zabili niemal po całości.
Ocena: 9/10
"Stranger in a Strange Land" to jeden z moich ulubionych numerów Ironów, po prostu jeden wielki przebój, który z nieznanych mi przyczyn nie trafia na ich "debestofy". A "Heaven Can Wait" to prawdziwy koncertowy wygar :-) Zresztą jest to też zasługa oprawy na koncertach.
OdpowiedzUsuń