sobota, 26 marca 2011

Sacrifice - On The Altar Of Rock (1985)



Data wydania: 1985
Gatunek: Hard Rock/Heavy Metal
Kraj: Szwajcaria

Tracklista:
1. The Eyes Of The Possible 04:18
2. Jee The Loser 03:38
3. Rotten Dream 03:20
4. Reason Of Silence 03:45
5. Hot Street 03:38
6. Can't Understand You 04:31
7. Little Killer Man 06:13
8. Dark Confusion 04:07
9. Clear Out 03:47

Skład:
Serge Kottelat - wokal, gitara
Kiki Rais - gitara
Jean Parrat - bas
Felix Artho - perkusja

Autor recenzji: Amaranth

Gdy w 1976 roku na szwajcarskim muzycznym poletku zakwitł pierwszy Krokus tylko kwestią czasu było obrodzenie na tamtejszej ziemi zespołami, które parać się będą rockowym graniem z góry skazanym na modyfikacją albo inaczej: fascynację nadciągającym potężnymi krokami ruchem NWOBHM. Tak się stało. Historia w tym przypadku nie kłamie i nie jest obojętna na nazwy: Bloody Six, Bitch, Black Angels lub Killer. Ale czy na pewno wszyscy jak jeden mąż, chcieli czerpać garściami z nowej świeckiej brytyjskiej tradycji? A może były jednostkowe przypadki, które pośród przepięknych alpejskich pejzaży, miały na ten temat zgoła inny pogląd? Owszem był taki ktoś. To formacja Sacrifice i o niej w niniejszym wywodzie słów kilka...


Mieć inny pogląd a podświadome czerpanie wzorców to dwie różne sprawy. Formacja Serge Kottelata na swoim jedynym albumie "On the Altar of Rock" bardzo starała się ominąć w swojej twórczości tak popularny wtedy heavy metalowy sznyt. Ich idolami od zawsze był Krokus, który rozpalał do czerwoności wyobraźnie startujących wtedy do muzycznej kariery młodych zespołów. Ekipa, która statusu prawdziwej instytucji dorobiła się po "Metal Rendez-Vous" nie musiała już nic w sobie zmieniać by ten stan rzeczy utrzymać. Inne szwajcarskie zespoły - przeciwnie. Sacrifice postanowił zwrócić swoje oczy za Wielką Wodę i tam poszukać czegoś nowego by wzbogacić swoje brzmienie. Chłonęli bez wytchnienia twórczość Riot, The Rods czy też kultowego choć dzisiaj zupełnie zapomnianego Sorcery. Efektem był wspomniany debiut, który patrząc z perspektywy czasu nie był wydarzeniem gwarantującym światła na scenach całej Szwajcarii. Nie mówiąc już o wyjściu poza krąg bohaterów lokalnych.
Jak zatem album prezentuje się od strony kompozycyjnej? "The Eyes Of The Possible" to Krokus pełną gębą z czasów gdy rozpoczynali swój galop do sławy. Utwór szybki i klasyczny w budowie dla szwajcarskich nauczycieli. Gitary choć z pozoru ostre jak brzytwa, to w rzeczywistości nie nadają tej kompozycji metalowego szyku. "Jee The Loser" to już ukłon w stronę amerykańskiego grania Heavy Metalu. Tak, tu już mamy odstępstwo od rockowych brzmień i odnajdujemy inspiracje wczesnym Riot. Nawet sekcja rytmiczna ożywia się i dopasowywuje do całości. Kolejny "Rotten Dream" to połączenie dwóch wspomnianych wyżej inspiracji w jedno. To taki swoisty ideowy misz-masz i chyba to sprawia, że utwór jest nieco chaotyczny i sprawia wrażenie niedopracowanego. Próby podchodów pod The Rods, zwłaszcza w budowie melodii, czyni "Reason Of Silence". Wynikiem jest bardzo dobra kompozycja, która stanowi numer jeden na płycie. Doprawdy w tym przypadku rzemiosło przeradza się w mistrza cechu. "Hot Street" znowu pachnie Riotem a "Can't Understand You" Krkusem, który zakwitł tu głównie w brzmieniu. Pewnym novum w kontekście całości jest ciężki i momentami ospały "Little Killer Man". Czy to jest to co grał Sorcery? Poniekąd tak. Pojedyncze cechy można wyłapać (linia wokalna) a także a może przede wszystkim klimat. Utwór dobry ale zupełnie zepsuty nijakim popisem solowym. Jeśli już o tym aspekcie mowa, to jest on mocno zaniedbany. Skoro dobrane były takie muzyczne wzorce a nie inne, to praca gitarzysty solowego powinna być lepsza a taka nie jest. "Dark Confusion" jest tego najlepszym przykładem natomiast "Clear Out" to istne deja vu, bo podobną rzecz słyszeliśmy niecały kwadrans wcześniej.
Po wydaniu albumu, formacji wiodło się różnie. Częściej bywali pod wozem niż na nim. Brak pomysłów i konkurencja robiła swoje. Pierwszy nie wytrzymał basista Jean Parrat i trzasnął drzwiami. W efekcie z już nowym człowiekiem na pokładzie, niejakim Johnnym Puddym, zespół próbował coś działać lecz efekty były mizerne. Odeszli, rozwiązali się i ich historia się kończy. Tak samo jak ten tekst...



Ocena: 6/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz