Rok: 1995
Gatunek: epic/symphonic black metal
Kraj: Wielka Brytania
1. Hatheg Kla 2:00
2. Dreaming Of Atlantean Spires 6:15
3. Spellcraft & Moonfire (Beyond the Citadel Of Frosts) 7:11
4. A Black Moon Broads Over Lemuria 9:54
5. Enthroned In The Temple Of The Serpent Kings 5:09
6. Shadows 'Neath The Black Pyramid 6:31
7. Witch-Storm 5:08
8. The Ravening 2:53
9. Into The Silent Chambers Of Saphirean Throne (Sagas From The Antediluvian Scrolls) 10:02
Byron Roberts - wokal
Chris Maudling - gitara
James Porter - bas
Jonny Maudling - keyboard
Autor: Vismund
Gatunek: epic/symphonic black metal
Kraj: Wielka Brytania
1. Hatheg Kla 2:00
2. Dreaming Of Atlantean Spires 6:15
3. Spellcraft & Moonfire (Beyond the Citadel Of Frosts) 7:11
4. A Black Moon Broads Over Lemuria 9:54
5. Enthroned In The Temple Of The Serpent Kings 5:09
6. Shadows 'Neath The Black Pyramid 6:31
7. Witch-Storm 5:08
8. The Ravening 2:53
9. Into The Silent Chambers Of Saphirean Throne (Sagas From The Antediluvian Scrolls) 10:02
Byron Roberts - wokal
Chris Maudling - gitara
James Porter - bas
Jonny Maudling - keyboard
Autor: Vismund
Bal-Sagoth. Dla jednych synonim kiczu i przerostu formy nad treścią, dla innych symfoniczno-epickiego mistrzostwa, tudzież geniuszu. Nie ukrywam, że zaliczam się do tych drugich i uważam Anglików za formację kryminalnie niedocenianą, dzięki swojej unikalność jak najbardziej zasługującą na postawienie jej wysoko w panteonie legend gatunku. Jednak wcześniej, zanim zespół zaczął tworzyć wirtuozerską, bombastyczną i wyrafinowaną muzykę, był debiut, zawierający wspaniale barbarzyńską, nieokrzesaną mieszankę epickości i MHROKU.
W porównaniu do późniejszych wydawnictw Bal-Sagoth, album ten może wydać się zbyt toporny i "brzydki" (co idealnie podkreśla korzenne, przybrudzone brzmienie) ale sięgając po niego właśnie tego należy oczekiwać. Czystego, nieobrobionego kawała STALI. Każdy utwór (oprócz intra) to brutalna mieszanka śmiercionośnych dynamicznych riffów, gdzie dominują harsh wokale, i smolistych trochę doomowatych zwolnień, czasem przeradzająca się w ambientowe wyciszenia (utwór tytułowy), przy których Byron może użyć swojego głębokiego, czystego głosu w melodeklamacjach. Właśnie, Lord Byron. Między innymi dzięki niemu Bal-Sagoth jest tworem unikalnym. Oprócz doskonałego blackowego skrzeku Anglik posiada kapitalny dar narracji. Jego melodeklamacje może nie są jeszcze tak ważne na tym albumie, jednak w przyszłości staną się podstawowym składnikiem muzyki zespołu. Rewalacyjny, teatralny głos- gość mógłby ubiegać się o posadę w BBC. Ponadto jest doskonałym twórcą tekstów- ciężko o bardziej podniosłe i zarazem pasujące do muzyki. Ponadto łączą się ze sobą w pełną samoodniesień, potwornie skomplikowaną sagę, wykorzystującą już istniejącą literaturę jak i kreatywność autora. Może nie są jeszcze tak dopracowane jak chociażby na "Starfire Burning..", ale i tak robią wrażenie. Wracając na moment do odmienności debiutu- oprócz skrzeków i recytacji pojawiają się tu i ówdzie ze strony Byrona misiowate death metalowe ryki- pasujące do brutalnej całości. Szkoda, że nie uświadczy się ich w innych nagraniach zespołu. Oczywiście Bal-Sagoth nie byłby tym samym bez okrutnego kiborda- który tutaj jest jeszcze zdecydowanie na drugim planie, nie imitujący orkiestry, a bardziej zostawiający za sobą niepokojące ambientowe plamy rodem z koszmarnego snu, który jest trafnym zwrotem opisującym atmosferę albumu, bardziej Lovecraftowską niż Howardowską jak na wielkim następcy. Na początku ta atmosfera może się wydać przytłaczająca, zwłaszcza że pierwsze dwa utwory są najbardziej ułożonymi i "epickimi" kompozycjami na płycie, dalej jest tylko gorzej, gdzie im tam do rzeźni z "Witch-Storm" czy "The Ravening", czyli najbardziej black metalowych utworów na płycie. Highlighty to bez wątpienia opener, niejako definiujący styl grupy, "Spellcraft & Moonfire" z demolującym, wojowniczym riffem w drugiej części utworu, oraz wspaniałe zwieńczenie tego rozdziału sagi, w postaci "Into The Silent Chambers...", zdradzające przyszły kierunek rozwoju.
Jak widać Bal-Sagoth jawił się jako unikat na metalowej scenie od samego początku istnienia, już na debiucie oryginalnie łącząc barbarzyński epic metal z mrokiem i posępnością symphonic black metalu. "A Black Moon..." to potężna dawka klimatu i agresji jednocześnie, uderzająca z siłą obucha topora, nie zostawiająca jeńców opowieść o starciach i narodzinach pradawnych potęg i zaklęć. Jednak stanowi dopiero preludium do wizji symfonicznego metalu Anglików.
W porównaniu do późniejszych wydawnictw Bal-Sagoth, album ten może wydać się zbyt toporny i "brzydki" (co idealnie podkreśla korzenne, przybrudzone brzmienie) ale sięgając po niego właśnie tego należy oczekiwać. Czystego, nieobrobionego kawała STALI. Każdy utwór (oprócz intra) to brutalna mieszanka śmiercionośnych dynamicznych riffów, gdzie dominują harsh wokale, i smolistych trochę doomowatych zwolnień, czasem przeradzająca się w ambientowe wyciszenia (utwór tytułowy), przy których Byron może użyć swojego głębokiego, czystego głosu w melodeklamacjach. Właśnie, Lord Byron. Między innymi dzięki niemu Bal-Sagoth jest tworem unikalnym. Oprócz doskonałego blackowego skrzeku Anglik posiada kapitalny dar narracji. Jego melodeklamacje może nie są jeszcze tak ważne na tym albumie, jednak w przyszłości staną się podstawowym składnikiem muzyki zespołu. Rewalacyjny, teatralny głos- gość mógłby ubiegać się o posadę w BBC. Ponadto jest doskonałym twórcą tekstów- ciężko o bardziej podniosłe i zarazem pasujące do muzyki. Ponadto łączą się ze sobą w pełną samoodniesień, potwornie skomplikowaną sagę, wykorzystującą już istniejącą literaturę jak i kreatywność autora. Może nie są jeszcze tak dopracowane jak chociażby na "Starfire Burning..", ale i tak robią wrażenie. Wracając na moment do odmienności debiutu- oprócz skrzeków i recytacji pojawiają się tu i ówdzie ze strony Byrona misiowate death metalowe ryki- pasujące do brutalnej całości. Szkoda, że nie uświadczy się ich w innych nagraniach zespołu. Oczywiście Bal-Sagoth nie byłby tym samym bez okrutnego kiborda- który tutaj jest jeszcze zdecydowanie na drugim planie, nie imitujący orkiestry, a bardziej zostawiający za sobą niepokojące ambientowe plamy rodem z koszmarnego snu, który jest trafnym zwrotem opisującym atmosferę albumu, bardziej Lovecraftowską niż Howardowską jak na wielkim następcy. Na początku ta atmosfera może się wydać przytłaczająca, zwłaszcza że pierwsze dwa utwory są najbardziej ułożonymi i "epickimi" kompozycjami na płycie, dalej jest tylko gorzej, gdzie im tam do rzeźni z "Witch-Storm" czy "The Ravening", czyli najbardziej black metalowych utworów na płycie. Highlighty to bez wątpienia opener, niejako definiujący styl grupy, "Spellcraft & Moonfire" z demolującym, wojowniczym riffem w drugiej części utworu, oraz wspaniałe zwieńczenie tego rozdziału sagi, w postaci "Into The Silent Chambers...", zdradzające przyszły kierunek rozwoju.
Jak widać Bal-Sagoth jawił się jako unikat na metalowej scenie od samego początku istnienia, już na debiucie oryginalnie łącząc barbarzyński epic metal z mrokiem i posępnością symphonic black metalu. "A Black Moon..." to potężna dawka klimatu i agresji jednocześnie, uderzająca z siłą obucha topora, nie zostawiająca jeńców opowieść o starciach i narodzinach pradawnych potęg i zaklęć. Jednak stanowi dopiero preludium do wizji symfonicznego metalu Anglików.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz