piątek, 25 marca 2011

Mortification - Scrolls of The Megilloth (1992)

Brutalna manifestacja Gniewu Bożego


Data wydania: 1992
Gatunek: Death Metal
Kraj: Australia


Tracklista:
1. "Nocturnal" (6:08)
2. "Terminate Damnation" (
6:17)
3. "Eternal Lamentation" (
6:27)
4. "Raise the Chalice" (
4:17)
5. "Lymphosarcoma" (
6:01)
6. "Scrolls of the Megilloth" (
4:25)
7. "Death Requiem" (
5:09)
8. "Necromanicide" (
4:54)
9. "Inflamed" (
3:25)
10 "Ancient Prophecy" (
11:42)


Skład:
Steve Rowe – wokal, bas
Michael Carlisle - gitara, poboczne wokale
Jayson Sherlock – perkusja, poboczne wokale


Autor recenzji: Marko

Po wydaniu swojego debiutanckiego albumu, Mortification dostało się w orbitę zainteresowań słynnej niemieckiej wytwórni - Nuclear Blast. To właśnie w jej barwach ukazał się najsłynniejszy longplay tej grupy. W sierpniu 1992 roku światło dzienne ujrzał, wyprodukowany przez Douga Sandersa oraz samą kapelę, kultowy album "Scrolls of the Megilloth".



Płyta zaczyna się od dość nietypowego intra: z ciszy wyłaniają się - wypisz, wymaluj - bagienne odgłosy... Do uszu zaciekawionego słuchacza dociera bzyczenie owadów, rechot żab, wycie wilków i tym podobne dźwięki. Takie "nastrojowe" wprowadzenie do "nocnego "klimatu albumu ;-) Niektórzy mogą to odebrać jako pewnego rodzaju puszczenie oka do słuchacza, jednak wraz z wejściem pierwszego riffu "Nocturnal" od razu słychać, że nie ma co liczyć tutaj na jakiekolwiek żarty...

Na tym krążku Mortification odeszło od mocnego thrashowania w deathowym klimacie, czyli stylu obecnego na poprzednim albumie, na rzecz prawdziwie deathowego, mrocznego wymiatania z interesującymi i umiejętnie wpasowanymi, doomowymi elementami. Muzyka wypełniająca "Scrolls of the Megilloth" w swoim wydźwięku brzmi bardzo bezlitośnie i wręcz trupio-chłodno. Australijskie trio nie stroni tu od ultraszybkich temp i blastów, a mimo tego ciężko uznać, że jest to prostackie granie pozbawione duszy i jakiejkolwiek głębi. Odczuwa się wręcz dokładnie na odwrót! Album sprawia wrażenie bardzo przemyślanego i poukładanego, nie jest to sieczka dla sieczki (całe szczęście). Fajnie wypadają wszelkiego rodzaju urozmaicenia, typu odpowiednio nastrojowe intra do niektórych kawałków, takie jak np. dzwonowe-organowe wprowadzenie do utworu tytułowego. Dodatkowo trzeba podkreślić to, że mimo iż grupa w znacznej mierze zatraciła/zredukowała tutaj thrashowe elementy i takową pulsację, to jednak wiele fragmentów ciągle jest na swój sposób przebojowych i "chwytliwych" (chociażby taki "Raise The Chalice", zbudowany na wpadających w ucho riffach).

Pewnym zaskoczeniem może być zupełny brak solówek gitarowych. Ten zabieg skłania do przypuszczenia, iż zespół postanowił zagrać w sposób bardziej skondensowany i zwarty oraz - co za tym idzie - postawić na moc i siłę uderzeniową swoich riffów. Te natomiast, opakowane w lepsze niż poprzednio brzmienie, naprawdę mogą robić wrażenie. Także na tych mniej grzecznych dzieciach...

Nie wspomniałem jeszcze o głosie Steve'a Rowe'a... A jest o czym wspominać! Frontman grupy nagrał na tym albumie partie wręcz nieludzkie! Potężny, niski growl, który wydobywa się z jego trzewi po prostu MUSI robić wrażenie. Fragmentami zdarza mu się również wrzasnąć pewne kwestie trochę wyżej, ewentualnie połączyć obydwa rodzaje krzyku. Pod względem wokalnym ciekawym urozmaiceniem są także melorecytowane, czyste partie w "Death Requiem" oraz osobliwa, "bulgocząca recytacja" występująca pod koniec ostatniego numeru... Tak więc z wokalizami, tak jak z muzyką, również nie ma tutaj żartów i trzeba uczciwie przyznać, że brzmią one bardzo profesjonalnie i są jednym z wielu atutów omawianej płyty.

Osobny akapit chciałbym poświęcić ostatniemu numerowi, kolosalnemu w swych rozmiarach (prawie 12 minut) "Ancient Prophecy". Kawałek ten wyróżnia się na tle innych z tego materiału, nie tylko za sprawą swojej długości. Można by rzec, że "Ancient Prophecy" jest taką esencją Mortification z tego albumu, "Scrolls of the Megilloth" "w pigułce". Od początku monumentalny, oparty w głównej mierze na potężnych, powolnych riffach, później atakuje z bezkompromisową szybkością tylko po to, aby po chwili ponownie powrócić do wcześniejszych zagrywek. Wszystko z bezlitosną precyzją, bardzo naturalnie i z polotem. Z czasem numer rozwija się jeszcze w innym kierunku, w dalszym ciągu jednak jest obecna w tym pewna dostojność i potęga... Kompozycja ta bardzo udanie zamyka cały album.

Podsumowując: Można zadać sobie pytanie: czy dobrze się stało, że grupa przeszła odważniej na stronę "śmierć metalu"? Chociaż jestem wielkim fanem poprzednich dwóch wydawnictw zespołu myślę, że TAK. Świadczy o tym spory sukces i sława, które spadły na Mortification po wydaniu tego dzieła. Dodatkowo "Scrolls of the Megilloth" stał się albumem kultowym w kręgach sceny chrześcijańskiej, najbardziej znanym krążkiem death metalowym pochodzącym z Antypodów, a także odnośnikiem dla kolejnych płyt kapeli. Nie jestem aż takim deathowym maniakiem, żeby wystawiać temu CD maksymalne noty (może inni znawcy się na to pokuszą; w Teraz Rocku krążek ten otrzymał ocenę 5/5), jednak nie sposób nie docenić prawdziwej POTĘGI bijącej od tego albumu. Przymknę również oko na takie drobne, rzadkie i w sumie nic nieznaczące usterki, jak np. momentami chyba zbyt dosłowne nawiązania do poprzedniego dzieła kapeli (lekko okrojony riff z "Satan's Doom" w tytułowym utworze). W swojej klasie płyta ta jest naprawdę mocnym zawodnikiem i błędem byłoby go nie doceniać. Na koniec pół żartem, pół serio... Ukorzcie się niewierni i padnijcie na kolana! ]:-> 

Faworyci: "Terminate Damnation", "Death Requiem", "Ancient Prophecy"

Na zachętę:







Ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz