piątek, 22 lipca 2011

Luzytański metal

Moonspell - Wolfheart

Rok: 1995
Gatunek: black/gothic metal
Kraj: Portugalia

1. Wolfshade (A Werewolf Masquerade) 07:43
2. Love Crimes 07:34
3. ...Of Dream and Drama (Midnight Ride) 03:59
4. Lua D'Inverno 01:48
5. Trebraruna 03:30
6. Vampiria 05:36
7. An Erotic Alchemy 08:05
8. Alma Mater 05:37
9. Ataegina 04:01

Skład:
Langsuyar - wokal
Mantus - gitara
Ares - bas
Passionis - klawisze
Mike - perkusja

Autor: Vismund

Zdumiewające jest to, jak szerokość i długość geograficzna może determinować charakter uniwersalnej muzyki jaką jest heavy metal. Nie mówię tu o oczywistych lokalnych naleciałościach, ale o przypadkach gdy dany podgatunek rozwija się jakby całkowicie oderwany od głównego nurtu. Właśnie taką oszałamiającą świeżością błysnął w połowie lat 90 Moonspell, prezentując, jakżeby inaczej, luzytańską wersję black i gothic metalu.

"Wolfheart" to 9 utworów utrzymanych w stylistyce... no właśnie, jakiej? Ciężko odpowiedzieć na to pytanie. Chyba najprostsza odpowiedź, to że jest to stylistyka... wolfheartowa (owszem, nie można powiedzieć, że moonspellowa, gdyż... nawet samemu zespołowi nie udało się jej nigdy odtworzyć). Otrę się o banał pisząc że jest niepowtarzalna i trudno ją opisać, ale nie mam wyboru, gdyż po prostu taki jest fakt. Jednak mimo wszystko można podzielić utwory na pewne grupy. Pierwszą jest para utworów dosyć ciężkich, o największych wpływach black metalowych, gdzie przecież tkwią korzenie Moonspell. Jest to otwierający album, monumentalny "Wolfshade", kompozycja rozbudowana, składająca się ze spokojnych i agresywnych części, prowadzona przez melodyjny wrzask Ribeiro i wzbogacona cudowną solówką gitarową, oraz jeszcze bardziej monumentalne, chociaż trochę prostsze, "Alma Mater". Najbardziej podniosły utwór na płycie i najbardziej znany numer Portugalczyków. Następną grupą utworów są kawałki z przeważającymi cechami gothic metalu. "Love Crimes" oparty na kontraście heavy metalowej zwrotki i natchnionego refrenu z żeńskimi wokalami w tle (w dodatku to wyciszone zakończenie! Geniusz.), wybitnie wręcz gotycka "Vampiria", w której jest relatywnie mało gitar, a więcej niepokojących klawiszowych pasaży (ten kultowy kobiecy pisk na końcu...) oraz jeszcze bardziej gotyckie "An Erotic Alchemy", z jeszcze większą przewagą klawiszy. Ostatnią już grupą są numery... inspirowane portugalską muzyką ludową, czyli "Lua d'Inverno (kojarzący się ze ścieżką dźwiękową do... komputerowej adaptacji naszego swojskiego "Wiedźmina"), "Trebaruna" i "Atageina". Są to kawałki najłatwiejsze w odbiorze i najbardziej melodyjne, ale nie znaczy to, że słabsze. Czarną owcą na tym albumie jest "...Of Dream and Drama (Midnight Ride)", który jest utworem najbardziej dynamicznym i zaskakującym. Mamy tu znakomite riffy, czaderską solówkę na... pianinie i równie czaderskie solo gitarowe. Rasowy hit. Nazwałbym to gothic metalową wersją rock'n'rolla. Coś wielkiego.

Mimo tego raczej widocznego podziału zespół dodaje od siebie pierwiastek łączący te wszystkie utwory w jedną spójną całość. Jest to niepokojący, trzymający w napięciu klimat, którego kapitalnie dopełniają poetyckie, ponure teksty Ribeiro, traktujące o opowieściach, z jak się okazuje, bardzo mrocznego portugalskiego folkloru, o ludzkim zezwierzęceniu, o pierwotnych instynktach, które tkwią w człowieku uśpione, ale wcale nie tak głęboko...

Na dokładkę partie każdego muzyka zachwycają. Gitary nie są wirtuozerskie, ale bardzo charakterystyczne. Riffy, mimo prostoty, są piekielnie zróżnicowane i inteligentnie podane (warto posłuchać chociażby "Wolfshade" aby się o tym przekonać). Utrzymane są raczej w wolnych tempach. Solówek jest niewiele, jednak gdy się pojawiają, momentalnie zapadają w pamięć (znów "Wolfshade"). Perkusja brzmi bardzo żywo, basista zaś (Ares- black metalowa dusza zespołu) jest potraktowany na równi z gitarą, a nawet czasem bardziej go słychać ("Vampiria", "An Erotic Alchemy"). I bardzo dobrze, bo feeling gry tego pana imponuje. Piękne, ciepłe, pulsacyjne partie. Klawisze żyją w idealnej symbiozie z resztą instrumentów, rzadko się słyszy tak dobre użycie popularnego "parapetu" w muzyce metalowej. Na koniec zostawiłem Ribeiro, ponieważ jest najjaśniejszym punktem wydawnictwa. Mimo że ma niesamowicie głęboki, charakterystyczny głos, to na dokładkę za wszelką cenę stara się go ubarwić, czy to melodyjnym wrzaskiem, growlem, podniosłym czystymi zaśpiewami, heavy metalową zadziornością czy też moimi ulubionymi melodeklamacjami. Ale to jeszcze nie wszystko - Fernando śpiewa nie tylko po angielsku, ale też w swoim ojczystym języku, co dodaje dodatkowego smaczku.

Zadziwiający album, zaskakująco dojrzały i wielowymiarowy, pełen ponadczasowej magii. Oryginalny w pełnym tego słowa znaczeniu, bo przede wszystkim mocno portugalski. Nie powstałby nigdzie indziej. Być może jeden z najlepszych debiutów w historii ciężkiej muzyki.

1 komentarz:

  1. muszę to ogarnąć w końcu, miałem to zrobić już kilka lat temu, bo niesamowicie podobała mi się okłada, jednak wówczas byłem zbyt uprzedzony do muzyki metalowej z klawiszami

    OdpowiedzUsuń