czwartek, 14 lipca 2011

Chrome Division - 3rd Round Knockout (2011)

Jak dotrwać do trzeciej rundy i nie nabić sobie Guza?

Data wydania: 06.05.2011
Gatunek: heavy metal
Kraj: Norwegia

Tracklista:
01.     Bulldogs Unleashed     03:49
02.     7 G-Strings     04:07
03.     Join The Ride     05:06
04.     Unholy Roller     03:43
05.     Zombies And Monsters     03:39
06.     Fight     03:38
07.     The Magic Man     04:56
08.     Long Distance Call Girl     04:25
09.     Ghost Rider In The Sky (Johnny Cash Cover)     03:36
10.     Satisfy My Soul     05:08   

Skład zespołu:
Shady Blue - wokal
Shagrath - gitara
Ricky Black - gitara
Björn Luna - gitara basowa
Tony White - perkusja

Autor recenzji: Est

W 2004 roku grupka bardziej i mniej znanych metalowych muzyków z Norwegii założyła heavy metalową kapelę, na której czele stanął Shagrath (bardziej znany z formacji Dimmu Borgir). W jednej kapeli spotkało się kilku grajków, którzy w swojej karierze zetknęli się z niejednym metalowym gatunkiem i postanowili grać heavy metal zmieszany z brudnym rock'n'rollem. Shagrath tym razem wystąpił tylko w roli gitarzysty, a za mikrofonem postawiony został Eddie Guz, którego macierzystą formacją jest rock'n'rollowa kapela The Carburetors. Po wydaniu dwóch bardzo dobrych albumów w Chrome Division coś pękło - zespół opuścił Eddie Guz, którego wokal wręcz idealnie pasował do stylu tej norweskiej formacji. Ów wokalista szybko jednak się odnalazł i wydał swój solowy album "I'm Not Done". Sam tytuł wiele wyjaśniał, ale po bliskim zapoznaniu się z jego zawartością doszedłem do wniosku, że Eddie jednak skończył. Tymczasem do Chrome Division dołączył wokalista Susperia - Athera (występujący tutaj pod pseudonimem Shady Blue). A Shagrath i Luna zapowiedzieli trzeci album w dyskografii kapeli.

Po odejściu Eddiego myślałem, że Chrome Division czeka już tylko rozpad. Przy okazji z nadzieją patrzyłem na solowy album Guza - przyznam, że liczyłem na to, że pokaże Shagrathowi i Lunie jak powinno się grać prawdziwie brudny heavy metal zmieszany z rock'n'rollem. Mocno się przeliczyłem, ale to nie sprawiło, że niecierpliwością spoglądałem w kierunku nowego wydawnictwa Chrome Division - wszak nie wierzyłem, że znajdą wokalistę tak idealnie pasującego do konwencji kapeli, jakim był Eddie Guz. Athera chociaż nie jest złym śpiewakiem to kompletnie nie widział mi się w takich klimatach. Jednak kiedy usłyszałem "Bulldogs Unleashed" byłem już bliski zmienienia zdania - wręcz doszedłem do wniosku, że nowy wokalista tchnął nowe życie w tą formację. Otwieracz na "3rd Round Knockout" jest niesamowicie energiczny i wręcz słychać na nim chęć grania, ogromne zaangażowanie się każdego z muzyków. A to wszystko wsparte świetnym refrenem i chwytliwą, brudną melodią. Niestety wraz z końcem tego utworu czas prysł - nagle zdałem sobie sprawę z tego, że Eddie Guz nie istnieje bez Chrome Division i Chrome Division nie istnieje bez Eddiego Guza. Co prawda ich wspólne albumy niczym rewelacyjnym nie były, ale naprawdę płynęła z nich niesamowita energia, kawałki same wpadały w ucho, a wszystko brzmiało jak Motorhead na lekkich sterydach. Żadnych nowych patentów, wszystko doskonale znane i oklepane do granic możliwości, a jednak dwa pierwsze albumy Norwegów dostarczały radości i przyjemności przy każdym odsłuchu. Natomiast na "3rd Round Knockout" kapela sama się znokautowała - energiczny otwieracz i usypiająca, nudna i wyprana z energii pozostała część albumu. Co prawda z całości jeszcze dałoby radę wyłowić kilka dość ciekawych numerów - dla przykładu "Unholy Roller" i na siłę "Ghost Rider In The Sky", który jest coverem kawałka Johnny'ego Casha. Dlaczego na siłę? Bo chromowani tylko przyspieszyli ten utwór i tak naprawdę nic wielkiego z nim nie zrobili. Zdecydowanie lepiej by tutaj pasowała przeróbka na psychobilly/rockabilly. No, ale Chrome Division to kapela heavy metalowa, więc zagrała ten numer właśnie w tym stylu dołączając do tego trochę elementów rodem z dzikiego zachodu (szkoda, że nie wyszło to tak dobrze jak Dezperadoz). I praktycznie tyle można powiedzieć o tym albumie - trzy kawałki, jak trzecia runda.

Chrome Division mocno spuścili z tonu - czy była to wina tego, że z kapeli odszedł Eddie Guz? A może po prostu zabrakło pomysłów na dalszą działalność kapeli? Jestem wręcz pewien tego, że gdyby chromowani nagrali trzeci album w stylu dwóch pierwszych to można by powiedzieć, że stanęli w miejscu, że ciągną kasę za granie tego samego po raz trzeci. W każdym razie na "3rd Round Knockout" jest nieco inaczej, nie tylko ze względu na zmianę wokalisty, ale też na słyszalne zmiany w stylu grania. Kawałki są zdecydowanie spokojniejsze, mniej czadowe i wręcz pozbawione energii. To właśnie sprawia, że nowego albumu Norwegów słucha się ciężko i jakby pod przymusem - bo przecież byli tacy fajni, więc może nadal tacy są? Klipy nadal mają dobre - a przynajmniej ten do "Bulldogs Unleashed" (można obejrzeć pod recenzją), ale to nie wystarczy. Pozostaje mieć nadzieję, że kapela się odbije i jeszcze pokaże na co ją stać...oby już na następnym wydawnictwie, bo tutaj nie bardzo jest czego szukać, chyba, że ktoś lubi średnie albumy.

Ocena: 4,5/10


2 komentarze:

  1. Dobry album, tylko szkoda że nudzi sie po pierwszym odsluchu ;) Jak dla mnie CD to tylko debiut.

    OdpowiedzUsuń
  2. No właśnie o to chodzi - można posłuchać raz i tyle. Jedynym wyjątkiem jest otwieracz, szkoda, że pozostałe kawałki takie nie są :-/

    OdpowiedzUsuń