Łabędzi śpiew NWOBHM
Data wydania: 12.05.1992
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania
Tracklista:
1. Be Quick or Be Dead - 3:24
2. From Here to Eternity - 3:39
3. Afraid to Shoot Strangers - 6:56
4. Fear Is the Key - 5:35
5. Childhood's End - 4:41
6. Wasting Love - 5:51
7. The Fugitive - 4:54
8. Chains of Misery - 3:37
9. The Apparition - 3:55
10. Judas Be My Guide - 3:09
11. Weekend Warrior - 5:39
12. Fear of the Dark - 7:17
Skład:
Bruce Dickinson - wokal
Dave Murray - gitara
Janick Gers - gitara
Steve Harris - bas
Nicko McBrain - perkusja
Autor recenzji: Frodli
Dwa lata po odejściu Adriana Smitha i wydaniu niezbyt udanego “No Prayer for the Dying” Dziewica powróciła z nową płytą. Wykorzystując dobrodziejstwo wynalazku zwanego CD zamieścili najliczniejszą w swej historii tracklistę trwającą niemal godzinę.
Otwierający ten zestaw „Be Quick or Be Dead” przypomina
trochę stare, żwawe hity zespołu. Szybkie gitary i ryczący Bruce to główne cechy
utworu. „From Here to Eternity” klimatem przypomina poprzedni krążek, a
przebojowy refren zostaje w głowie na długo. Pierwszą naprawdę udaną kompozycją
jest „Afraid To Shoot Strangers” z melodyjnym, ujmującym motywem gitarowym.
Zdecydowana czołówka wśród wolniejszych utworów zespołu. „Fear is the Key” to
jedna z dziwniejszych pozycji w dorobku zespołu, bardzo mało tutaj Maiden w
Maiden. Kolejna świetna zagrywka gitarowa otwiera „Childhood’s End”. Trzeba
przyznać, że panowie Murray i Gers pokazali się na tym krążku zdecydowanie z
lepszej strony, niż na poprzednim albumie. Druga balladowa kompozycja na
płycie, czyli „Wasting Love” zupełnie nie pasuje do albumu, bardziej przypomina
solowe dokonania Bruce’a. Ostre łojenie w gary i popisy Harrisa na basie
okraszają początek „The Fugitive”, które zaliczyć można do tych bardziej
udanych na krążku. Przebojowość w stylu drugiego utworu wraca wraz z „Chains of
Misery”. Lekki i przyjemny kawałek do piwka. Klimat poprzednika utrzymuje „The
Apparition”, które rozpoczyna się po prostu łupnięciem Nicka i wejściem
Bruce’a. Absolutny killer to pozycja dziesięć, czyli niejako strzał w
dziesiątkę. Mowa tu o „Judas Be My Guide”. Świetne partie gitar, niszcząca gra
Nicka, niesamowita jak na ogólny poziom płyty forma Bruce’a. „Weekend Warrior”
utrzymany jest w przebojowym nastroju jak kilka innych kompozycji, ale wydaje
się trochę zbyt długi. Album zamyka najbardziej znany utwór z krążka i stały
punkt koncertowej set listy , czyli kawałek tytułowy. Dla niektórych to
najbardziej przereklamowany z hitów Iron Maiden, ale większość wychwala go pod
niebiosa.
Jak się później okazało, „Fear of the Dark” to ostatnia płyta nagrana z Bruce’em Dickinsonem przed jego rozstaniem z zespołem. W ogólnym rozrachunku wypada lepiej od poprzedniczki, ale i tym razem muzycy nie ustrzegli się kilku chybionych pomysłów. Tak, jakby nagle utracili zdolność nagrywania albumów niemal bez słabych momentów.
Ocena: 8/10
W niczym nie uważam No prayer... za nieudaną płytę, wiec nie zgodzę się z tą opinią, to samo dotyczy nagrania Wasting Love, czy określenia "słabe momenty". Fear.. jest jedną z najlepszych płyt tego zespołu zaraz po Number.. czy Powerslave. Dla mnie 9/10 conajmniej.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem pisząc recenzje powinno się odnosić jedynie do faktów, a nie prywatnych uwag i odczuć. Bo to rodzi niepotrzebne spory i dyskusje.
Fakty są takie, że "Fear of the Dark" nie jest płytą wybitną (co nie znaczy też, że słabą) i gdyby nie kariera tytułowego utworu pewnie nie byłaby o wiele bardziej ceniona, niż Prayer. Co do prywatnych uwag i odczuć to moje recenzje zawsze były subiektywne i takie pozostaną. Różni recenzenci różnie oceniają tę samą płytę i tak będzie zawsze.
OdpowiedzUsuń~Anonimowy właśnie chodzi o to, żeby były dyskusje.
OdpowiedzUsuńMi przez bardzo długi czas nie pasował album "Fear Of The Dark" - dopiero jak poświęciłem mu więcej czasu to zaskoczył. Ale faktycznie do najlepszych mu daleko. Zawsze mnie zastanawiało czym takim niezwykłym jest "Powerslave" - przecież ten album to tylko początek i końcówka, w ogóle nie ma środka.
Anonimowy to Ramoneska. Głupio, że nie można bez logowania swojego nicka wpisać;P ale mniejsza o to.
OdpowiedzUsuńDla mnie fear pozostanie najlepszym albumem, może z tego względu, że od tej płyty zapoznałam się z zespołem i pozostał jakiś sentyment. No i jakby nie patrzeć, jest to niemal "hymn" grupy, chyba najczęściej grany na koncertach.
Natomiast Powerslave, to jeden z klimatycznych i ciężkich albumów, ale najlepszych.
Btw. jedynie co mnie boli, że tak zepsuli się w kwestii teledysków, zdecydowanie bardziej wolę stare niż te nieudane komputerowe z czasów dance of death i wyżej..