wtorek, 30 listopada 2010

The Cumshots - Last Sons Of Evil (2001)


The Cumshots - Last Sons Of Evil


Data wydania: 2001
Gatunek: sludge/stoner/rock'n'roll
Kraj: Norwegia

Tracklista:
01.    Conqueror Of Canyons    03:01   
02.    Son Of Evil    02:35   
03.    Pledge Allegiance To The Fire    02:19   
04.    Dead Mans Hand    03:25
05.    No, Nothing, Please Die    04:04   
06.    My Own Gun    03:15   
07.    To Hell I Will Be Damned    02:15   
08.    Army Of Nothing    04:02   
09.    The Fear I Am    01:54   
10.    In Female Writing; Your Name in Blood    03:28   
11.    Halo Of Horns    04:49

Skład:
Kristopher Schau - wokal
Ole Petter Andreassen - gitara, czysty wokal
Tommy Hjelm - gitara, wokal
Tommy Reite - gitara basowa
Christian Svendsen - perkusja

Autor recenzji: Est

Czymże jest The Cumshots? To kapela, której założycielami są komik Kristopher Schau i muzyk Ole Petter Andreassen znany z takich formacji jak Thulsa Doom, czy Black Debbath - mi te kapele nic nie mówią. W każdym razie Shau to dość znana persona w Norwegii - początkowo prezenter radiowy, a później gospodarz komediowego show "De 7 dødssyndene" (Siedem Grzechów Głównych). Kapela The Cumshots swoją działalność rozpoczęła w 1999 roku, do zespołu dołączyli pozostali muzycy i w 2001 roku na rynku pojawił się debiutancki album o tytule "Last Sons Of Evil".


11 utworów, które znalazły się na pierwszym albumie Norwegów daje łącznie 35 minut muzyki. To co od razu rzuca się w uszy to koszmarne brzmienie - momentami zamiast muzyki słychać ścianę dźwięku, która zagłusza nawet zmodyfikowany wokal Kristophera. Momentami ściana kruszy się i przebija się przez nią melodyjnie pracująca gitara, ale są to nieliczne wyjątki, które można zaobserwować chociażby w numerze "Dead Mans Hand". Niestety brzmienie i brak jakichś wpadających w ucho kompozycji działają na niekorzyść tego albumu. Ciężkie, brudne i przygniatające do ziemi partie gitar, pykająca perkusja i dodatkowo zmodyfikowany wokal Kristophera to najbardziej charakterystyczne elementy tego wydawnictwa. Niestety ten album na tle pozostałych albumów The Cumshots wypada naprawdę słabo - brak jakiegokolwiek hitu, czy chociażby numeru, którego faktycznie chciałoby się słuchać, brak wyszczególnionych wokali Andreassena - to kolejne minusy tego albumu. Jedynie plus idzie za kawałki "Conqueror Of Canyons" i "Pledge Allegiance To The Fire" - z naciskiem na ten drugi numer, który faktycznie może pochwalić się fajnym, wpadającym w ucho riffem. Tak dla przyzwoitości dodam, że w numerze "Fear I Am" wokalnie udziela się gitarzysta Tommy Hjelm - bynajmniej nie jest to fakt, którym należy się chlubić.

Niby ten album to tylko 35 minut, ale dłuży się niemiłosiernie. Zdecydowanie najsłabszy element dyskografii The Cumshots. "Last Sons Of Evil" brzmi jakby był nagrywany od początku do końca w zapyziałym garażu, w którym nie ma akustyki, sprzęt czasami odmawia posłuszeństwa, a wszystko to nie zostało zmiksowane jak trzeba, tylko wydane na sucho, bez żadnej obróbki. Jedyne co wypada tutaj dobrze to wokal Kristophera, który niestety w niektórych numerach jest modyfikowany. No cóż, ocena niestety niska, bo tylko dwa kawałki wypadają na plus. Chociaż pozytywnie również należy rozpatrzyć fakt, że po tym albumie zespół zdobył doświadczenie i zaczął nagrywać zdecydowanie lepsze albumy.

Ocena: 4/10

3 komentarze:

  1. Ja bym pragnęła, żeby te gitarowe melodyjne wstawki zostały bardziej rozwinięte, gdzieś tam dalej jeszcze wplecione (chociaż zdaje się w niektórych kawałkach tak grają) - to tak jakby zacząć pisać opowiadanie, ale go nie skończyć. O ile brzmienie mi wcale nie przeszkadza (robi się fajny klimat), o tyle w tym zespole jest jednak trochę za dużo chaosu. Tak jakby nie do końca widzieli co chcą zagrać, chociaż, paradoksalnie, jednak są jakoś konkretnie ukierunkowani, mają swój styl. No nie powiem - mogłoby być lepiej.
    - Shar

    OdpowiedzUsuń
  2. Tyle, że jakoś na kolejnych albumach ten chaos jest jakby bardziej "ułożony". Tutaj jest po prostu słabo, i faktycznie na tym albumie nie wiedzą co chcą grać. Dla mnie ta kapela zaczyna się dopiero jak Ole odpowiada za refreny, a tutaj tego nie ma.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dla mnie jest to najlepszy album. Jestem typowym fanem Rock'n'rolla i Death'n'rollu i właśnie ten album jest dla mnie najlepszy. Ma brudne brzmienie, realizacja czasami kuleje, ale suma sumarum takie kawałki jak "Conqueror Of Canyons" albo "Son of Evil" czy "Army Of Nothing" mają to co w Death'n'rollu uwielbiam. Miażdżący suty wokal, który w "Halo of Horns", to dopiero coś w ogóle to był pierwszy kawałek który tak na serio wprowadził mnie w cały ten Death'n'roll.

    OdpowiedzUsuń