Kamelot - Poetry For The Poisoned
Rok wydania: 2010
Gatunek: melodic power metal
Kraj: USA
Tracklista:
01. The Great Pandemonium 04:24
02. If Tomorrow Came 03:58
03. Dear Editor 01:18
04. The Zodiac 04:00
05. Hunter's Season 05:34
06. House On A Hill 04:14
07. Necropolis 04:16
08. My Train Of Thoughts 04:08
09. Seal Of Woven Years 05:13
10. Poetry For The Poisoned - Incubus 02:57
11. Poetry For The Poisoned, Pt. 2 - So Long 03:24
12. Poetry For The Poisoned, Pt. 3 - All Is Over 01:03
13. Poetry For The Poisoned, Pt. 4 - Dissection 02:00
14. Once Upon A Time 03:45
Skład zespołu:
Roy Khan - wokal
Thomas Youngblood - gitara
Sean Tibbetts - gitara basowa
Casey Grillo - perkusja
Oliver Palotai - klawisze
Autor recenzji: Est
Album "Poetry For The Poisoned" był najdłużej przygotowywanym wydawnictwem Kamelot - wcześniej ten amerykański band działający pod przewodnictwem Youngblooda nagrywała nowe LP co dwa lata, tutaj pojawił się niewielki poślizg zapewne spowodowany wydaniem koncertówki "Ghost Opera - The Second Coming", której premiera przypadła na rok 2008 (była to reedycja albumu wydanego w 2007 roku, ale wzbogacona o dodatkowe cd z materiałem koncertowym). Jakie były oczekiwania odnośnie "Poetry For The Poisoned"? Ja nie miałem praktycznie żadnych, ale o tym w dalszej części recenzji.
Premiera "Poetry For The Poisoned" przypadła na 1 września - dzieciaki rozpoczynały rok szkolny, a wielbiciele melodyjnego power metalu wyruszali do sklepu po najnowszy album zasłużonej amerykańskiej formacji jaką jest Kamelot. Ja aż tak bardzo się nie spieszyłem z zapoznaniem się z nowym materiałem, bo do tej pory nie słuchałem poprzedniego - powód bardzo prosty - uważałem, że po "The Black Halo" ten band nie nagra już nic lepszego. Czy się myliłem? Zdecydowanie tak. Oczywiście do nagrania "Poetry For The Poisoned" Youngblood i jego paczka zaprosili kilku gości specjalnych, a wśród nich doskonale już znane z wcześniejszych albumów wokalistki Simone Simons i Amanda Somerville, oraz gitarzysta Sascha Paeth, który również zajął się produkcją albumu. Kolejnych gości można zobaczyć powyżej, a i będę się starał co ważniejsze wystąpienia pokrótce omówić, o ile są tego warte.
Amerykanie z Kamelot przygotowali 50-cio minutowy materiał - można to odnieść do ich najlepszych wydawnictw, bo zarówno "Karma", "The Fourth Legacy" i "Epica" trwały w okolicach 50-ciu minut, jedynym z tych świetnych albumów Kamelot trwającym dłużej jest "Black Halo" - prawie 60 minut. Czyli panowie zaserwowali kawał materiału, który nie jest ani za długi, ani za krótki. Od razu zacznę od tego, że pierwsze 5 utworów to miazga (nie wliczam tutaj "Dear Editor" jest to wstępem do kawałka "The Zodiac") - jeden lepszy od drugiego, a najlepiej wypada "House On A Hill", w którym Roy Khan śpiewa w duecie z Simone Simons. Jest to jeden z największych hitów balladowych, jakie w ogóle nagrał Kamelot, do tego refren wpada w ucho i nie ma szans, żeby go później nie nucić. Po prostu magia.
Od początku - album rozpoczyna hiciarski "The Great Pandemonium", w którym gościnnie udzielił się wokalista Björn Strid z Soilwork. Do tego numeru powstał też mroczny klip, który nie do końca oddaje klimat albumu. W każdym razie słychać, że kapela sięgnęła trochę do nowoczesnego grania - głównie chodzi o partie klawiszy i pracę gitar, ale też o przestrzenne wokale. "If I Came Tomorrow" to również hit nie mniejszy od swojego poprzednika, ale również wzbogacony o solidną dawkę nowoczesnego brzmienia. Jednakże najważniejszy jest tutaj bardzo nośny i przebojowy refren. "The Zodiac" jest również niemałym hitem, a tak naprawdę to był mój ulubiony utwór przez kilka pierwszych odsłuchów. Gościnnie udzielają się tutaj wokalista John Oliva i wokalistka Amanda Somerville - obydwoje radzą sobie świetnie przy współpracy z Royem Khanem. Oliva trochę przypomina mi Thorbjörna Englunda z Winterlong (zwłaszcza z albumu "Metal/Technology"). Nie ma tutaj jakiegoś szczególnie interesującego refrenu, ale ogólny klimat i te trzy wokale mieszające się ze sobą dają efekt piorunujący. "Hunter's Season" to hit na miarę starych przebojów Kamelot - oczywiście tak jak w przypadku wcześniejszych numerów jest tutaj odpowiednia dawka nowoczesnego brzmienia. Jednakże zarówno melodia, jak i refren są wyśmienite i ten kawałek po prostu musi się podoba każdemu, kto lubi Kamelot za ich dawne przeboje. W tym utworze gitarowo kapelę wspomagał Gus G. O magicznym "House On A Hill" już pisałem, ale jeszcze podkreślę, że jest to numer zdecydowanie lepszy niż niegdyś osławiony "The Haunting".
Można powiedzieć, że po tym utworze album mógłby się skończyć, bo wypakowany nowoczesnością "Necropolis" to raczej średniak z kilkoma przebłyskami, natomiast "My Train Of Thoughts" to już bardzo dobry kawałek z ciekawą melodią i wpadającym w ucho refrenem. Niestety już dalej nie ma za bardzo czym się zachwycać. Ewidentnie słychać, że w czteroczęściowej historii "Poetry For the Poisoned" ważniejsza jest sama treść niż pomysły na kawałki. Jeszcze jako tako dobrym zakończeniem tego wydawnictwa jest "Once Upon A Time". Utwór utrzymany w dobrym klimacie z nie najgorszą melodią i w miarę wpadającym w ucho refrenem, ale z batalii z którymkolwiek kawałkiem z początku tego albumu nie wychodzi zwycięsko.
"Poetry For The Poisoned" to jeden z najlepszych (o ile nie najlepszy) albumów z melodyjnym metalem, jaki usłyszałem w tym roku. Cała kapela jest ewidentnie w dobrej, a nwet bardzo dobrej formie. Wokal Khana w ogóle zmienił się od czasów najlepszych albumów. Po prostu wypada tutaj tak jak powinien. Same kompozycje są wzbogacone o nowoczesne brzmienie, w niektórych momentach dużą dawkę elektroniki, ale nadal są przebojowe w starym dobrym stylu. Problem stanowi jednak brak pomysłów, a może ich nadmiar, który objawił się w drugiej połowie albumu. Na początku mamy hit za hitem, a później napięcie opada. Oczywiście nie ma w tym żadnej wielkiej tragedii - 6 hitów na 14 kawałków, które znajdują się na tym wydawnictwie to i tak bardzo dużo, tym bardziej, że 3 z 14 utworów około dwuminutowe przerywniki, albo orkiestracje. Goście specjalni też nie zawiedli, ale największe brawa należą się Simone Simons, która ewidentnie przyczyniła się do tego, że "House On A Hill" brzmi tak jak brzmi. Wielbiciele Kamelot powinni być wniebowzięci słuchając tego albumu, bo mamy tutaj ten sam stary, dobry Kamelot, ale z dodatkiem nowoczesności.
Goście specjalni:
Björn "Speed" Strid - wokal
Jon Oliva - wokal
Gus G. - gitara
Simone Simons - wokal
Amanda Somerville - wokal
Chanty Wunder - wokal
Cloudy Yanh - wokal
Sascha Paeth - gitara
Miro - klawisze i orkiestracje
Ocena: 8/10
Biorąc pod uwagę, że Khan opuścił zespół i razem z Youngbloodem komponował niemal wszystkie utwory Kamelotu, to mam wielkie obawy, co będzie dalej z tym zespołem. Mam jakieś dziwne przeczucie, że moje słuchanie tego zespołu zakończy się na tej płycie, bo nie wyobrażam sobie innego głosu, to właśnie on sprawiał, że uwielbiałam tą grupę. Odnośnie teledysku do The Great Pandemonium, to wolałabym go nie widzieć, nie podoba mi się kompletnie, pomijając trupki, robaki, czy co tam jeszcze, to kamera tak skacze, że ciężko zrozumieć o co chodzi. Ale to prawda, nagranie samo w sobie jest dobre. Tak samo House on the hill (do niego bym chętnie widziała teledysk), the Zodiac i PFTP pt. 2 so long. To takie moje ulubione, ale cała płyta jest bardzo dobra.
OdpowiedzUsuńTak wszyscy zachwycają się Khanem a mało kto wie że tak naprawdę to gwałcił w Conception a w Kamelot śpiewa jego mniej utalentowany sobowtór, hehe (oczywiście przesadzam trochę). Dobry album. Czy chce mi się do niego wracac? Nie.
OdpowiedzUsuńNo to ja należę, do małej liczby tych, co wiedzą. I mają swoje ulubione "Roll the fire". Niemniej szkoda, że już nie śpiewa w Kamelot i przykro patrzeć, jak zmienia się ulubiony zespół. Moim zdaniem niekoniecznie na lepsze.
OdpowiedzUsuń