piątek, 23 marca 2012

Iron Maiden - A Matter of Life and Death (2006)

Zerwanie z przeszłością

Data wydania: 28.08.2006
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Tracklista:
1. Different World - 4:17
2. These Colours Don't Run - 6:52
3. Brighter than a Thousand Suns - 8:44
4. The Pilgrim - 5:07
5. The Longest Day - 7:48
6. Out of the Shadows - 5:36
7. The Reincarnation of Benjamin Breeg - 7:21
8. For the Greater Good of God - 9:24
9. Lord of Light - 7:23
10. The Legacy - 9:20

Skład:
Bruce Dickinson - wokal
Dave Murray - gitara
Adrian Smith - gitara
Janick Gers - gitara
Steve Harris - bas
Nicko McBrain - perkusja

Autor recenzji: Frodli

Po wydaniu trzynastej studyjnej płyty Ironi znów wydali DVD, a po kolejnych trzech latach uraczyli fanów czternastym już krążkiem. Nie byliby sobą, gdyby znów nie namieszali.

Opener „Different World” jest autorstwa (a jakże) Adriana i Steve’a. Trzeci raz z rzędu na pierwszy ogień trafia około czterominutowy numer, który w zasadzie niczego nie mówi o reszcie płyty. Ot, typowy utwór na singiel i do radia. Spośród postreunionowych otwieraczy można go postawić przed „Wildest Dreams”, ale za „The Wicker Man”. Właściwym wprowadzeniem do krążka jest „These Colours Don’t Run”. Smętne gitary na początku, tekst wałkujący oklepane antywojenne postawy (jak zresztą większość krążka). Mimo wszystko utworu nie należy spisywać na straty, bo ma dość śpiewny refren i niezłe solówki, chociaż przewijający się między nimi motyw trochę położył ich dynamikę. Także obecne tu „oooh” jest nastrojowe i nie trwa za długo. Prawdziwą niespodzianką dla słuchacza może okazać się „Brighter Than a Thousand Suns”. Zupełnie nie w stylu Iron Maiden. Potężny riff. Tekst o wojnie atomowej. Wkurzające skandowanie “Out of the darkness / Brighter than a thousand suns” przed solówką, później zmiana tempa, druga solówka i powrót do motywu przewodniego. Na koniec znów powraca motyw „Out of the darkness...”. Kawałek stanowczo za długi, z niemal dziewięciu wystarczyłoby obciąć ze dwie minuty i byłaby monumentalna rzeźnia. „The Pilgrim” jak na standardy krążka jest krótki, trwa zaledwie pięć minut, toteż jest treściwy i nie zawiera dłużyzn. Dodatkowo pojawiają się niezbyt nachalne orientalizmy, które zawsze stanowią miły smaczek w twórczości kapeli. „The Longest Day” opowiada o lądowaniu w Normandii, ale z brytyjskiej perspektywy, bez gloryfikowania bohaterów z plaży Omaha i podobnych tekstów. Po prostu mroczny kawałek z podniosłym refrenem (znów irytująco wałkowanym) i kilkoma fajerwerkami w drugiej połowie (bombastyczne uderzenie po drugim refrenie). „Out of the Shadows” to chyba jakaś nieudolna kalka „Tears of the Dragon” z solowej twórczości Bruce’a. Kompletnie tu nie pasuje. I te jęki w refrenie... Na szczęście od kolejnej ścieżki zaczyna się już grande finale płyty, czyli cztery kawałki trwające do kupy ponad pół godziny. Najpierw pierwszy z promujących krążek singli „Reincarnation of the Benjamin Breeg”. Nastrój podobny do „Brighter...”, ale całość zwarta i przez to bardziej atrakcyjna. Dalej mamy „For the Greater Good of God”, czyli potężną kompozycję traktującą o świętych wojnach. Moim zdaniem najlepsza na płycie. Dziwaczne intro do „Lord of Light” przeradza się w żywiołowy numer, czegoś takiego nie ma za dużo na krążku. Na koniec dostajemy akustycznie rozpoczynające się „The Legacy”. Gdy już pojawia się riff, to wgniata w fotel. Mimo, że utwór momentami wydaje się łudząco podobny do „Paschendale”, to słucha się go świetnie.

W ostatecznym rozrachunku okazuje się, że dostaliśmy płytę długą (w zasadzie za długą o jeden kawałek) i kolejny raz oderwaną od tego, co muzycy grali w przeszłości. Płyta szybko znalazła sobie grono zwolenników i niemało przeciwników. Zaliczam się do tych pierwszych. W porównaniu z poprzednim krążkiem jest równiej, lepiej. Gdyby nie jedna ewidentna wpadka ocena byłaby pół oczka wyższa.

Ocena: 8/10

2 komentarze:

  1. Jeśli uważasz "Out of the Shadows" za wpadkę to nie mogę się z Tobą zgodzić, gdyż to jedna z niewielu ballad Maiden, w dodatku mi przypomina wybitnie "Dream Of Mirrors" co jest jak najbardziej korzystnym skojarzeniem. Refren, to najmocniejszy punkt tej kompozycji. Cały album uważam za monumentalny a riffy z "Brighter Than A Thousand Suns" czy choćby z "For The Greater Good Of God" to coś, czego Ironi jeszcze nie robili i wyszło to fenomenalnie, wgniatająco w ziemię. Z ogólną oceną zaś mogę się zgodzić.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeden niezły numer i jeden kapitalny to za mało żeby uznac to za dobry album, reszta albo się dłuży albo jest bezsensu zupełnie (1,2,5,6). Poza tym Bruce zaczyna bezradnie wyc, na DOD było jeszcze fajnie z jego wokalem. Piec na dziesiec.

    OdpowiedzUsuń