czwartek, 9 lutego 2012

Mejnstrim, ale jaki!

Mastodon - The Hunter
facebook

Rok: 2011
Gatunek: progressive metal
Kraj: USA

Tracklista:
1. Black Tongue 03:26
2. Curl Of The Burl 03:40
3. Blasteroid 02:35
4. Stargasm 04:40
5. Octopus Has No Friends 03:49
6. All the Heavy Lifting 04:31
7. The Hunter 05:18
8. Dry Bone Valley 04:00
9. Thickening 04:31
10. Creature Lives 04:41
11. Spectrelight 03:10
12. Bedazzled Fingernails 03:08
13. The Sparrow 05:32

Skład:
Brann Dailor - wokal, perkusja
Brent Hinds - wokal, gitara
Bill Kelliher - gitara
Troy Sanders - wokal, bas

Autor recenzji: Vismund

Co może zrobic zespół po nagraniu gatunkowego kamienia milowego i wbiciu się przebojem w panteon jego legend? Oczywiście zwrócic się w kierunku zupełnie przeciwnym. A po monumentalnym "Crack The Skye" taką drogą jest po prostu rock'n'roll.

13 prostych utworów, wszystkie powstałe podczas jam sessions na zasadzie "haj fajw, mamy kawałek!". "Sing-along songs", jak powtarzają w wywiadach członkowie grupy. Wiadomo o co chodzi, "Curl Of The Burl" ("propably our sellout song"- Brann) i wszystko jasne- jeden z tych riffów, który nucę już wszędzie i zawsze, słowa pierwszej zwrotki wyrecytuję zaraz po przebudzeniu o świcie- innymi słowy megahit. Radośnie i przaśnie jest też w "Blasteroid", gdzie w zwrotce wybrzmiewa echo Pixies ( a może bardziej Nirvany), czy też pozostawiającym zgrzytający piach w zębach "Dry Bone Valley". Nie, to nie Josh Homme, tylko Brann niesamowicie rozwinął się wokalnie (szkoda, że pełni główną rolę tylko w dwóch numerach). "Creature Lives" pozostawia zagwozdkę- czy to pełnoprawny utwór czy tylko krotochwila? Fakty pozostają takie, że grany jest teraz jako bis na każdym z koncertów. Jest i reminiscencja kosmicznego klimatu z poprzedniczki w postaci "Stargasm", tylko że taka karykaturalna, jak wskazuje tytuł.

Żeby nie było za kolorowo, to Mastodon, jak przystało na kapelę wyrosłą ze sludgu, potrafi jeszcze solidnie przypieprzyc tu i ówdzie, jak rozpoczynającym cały ten cyrk riffem "Black Tongue", czy i nawet mogącym znaleźc się na debiucie (czy też "Leviathanie") "Spectrelight".

Mimo wszystko najlepiej wypadają utwory najbardziej dryfujące w stronę progresywnego rocka (albo może to tylko moja progowa obsesja podsuwa mi takie wnioski). Tytułowy i najlepszy na albumie "The Sparrow" kontynuują tradycję sabbathowskiego oniryzmu i atmosfery cudowności zapoczątkowanej 2 lata temu przez Cara. Pomimo luźnej atmosfery znalazło się też miejsce na techniczne popisy np. w postaci cudownie połamanego, granego na palcach, riffu z "Bedazzled Fingernails". O leadach Brenta i o czarodzieju za garami nie ma co się rozpisywac.

Cudownie spontaniczny, świeży i dający gigantyczną ilośc radochy album. Fun, fun i jeszcze raz fun. Kto nie lubi tego albumu ten nie lubi rocka. W każdym bądź razie taki przypadek byłby dla mnie kompletnie niezrozumiały.

Ocena: 4/5

3 komentarze:

  1. Przyznam, że zostałem porażony tym albumem (w negatywnym znaczeniu) - posłuchałem go może ze dwa razy i na tym się skończyło. Nie wiem, czy tak mnie rozpieścili za sprawą "Crack The Skye", ale ten ich nowy album wydaje mi się po prostu średni. Z całości pamiętam tylko kawałek "Creature Lives". Dałbym mu maksymalnie 6/10.

    OdpowiedzUsuń
  2. zatem jak pisałem w ostatnim akapicie nie rozumiem ;)Jest czad, są melodie, są pomysły- czego chciec więcej? I tak już nie przebiją CtS.

    OdpowiedzUsuń
  3. No cóż, słuchałem tego albumu na razie tylko jednokrotnie i mam mieszane uczucia. Z jednej strony to fajne rockowe kawałki, często z mocnym przytupem ale czasami też jakby trochę zmiękczone. Nie wiem, chyba za bardzo przyzwyczaiłem się do formuły z "Crack The Skye" i być może oczekiwałem czegoś innego. Ale jestem przekonany, że warto się będzie tym albumem przeprać.

    OdpowiedzUsuń