środa, 15 lutego 2012

Iron Maiden - Dance of Death (2003)

Nie do końca szczęśliwa trzynastka

Data wydania: 8.09.2003
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Tracklista:
1. Wildest Dreams - 3:52
2. Rainmaker - 3:49
3. No More Lies - 7:22
4. Montségur - 5:50
5. Dance of Death - 8:37
6. Gates of Tomorrow - 5:12
7. New Frontier - 5:04
8. Paschendale - 8:28
9. Face in the Sand - 6:31
10. Age of Innocence - 6:11
11. Journeyman - 7:07

Skład:
Bruce Dickinson - wokal
Dave Murray - gitara
Adrian Smith - gitara
Janick Gers - gitara
Steve Harris - bas
Nicko McBrain - perkusja

Autor recenzji: Frodli

Wszem i wobec otrąbiony reunion, wydanie w roku milenijnym świetnego „Brave New World” i tournee zakończone wydaniem kultowego wśród fanów DVD „Rock in Rio”- początek XXI wieku wypadł w dorobku Żelaznej Dziewicy nadzwyczaj okazale. W końcu nadszedł jednak czas na spłodzenie czegoś nowego. Wydany materiał liczący jedenaście ścieżek skryty był za najgorszym w historii zespołu coverem, pozostawało mieć nadzieję, że nie szata zdobi muzykę...

Krążek otwiera “Wildest Dreams”, rocker spod rąk duetu Smith/Harris. Nic w tym dziwnego, po reunion Adrian to etatowy dostawca openerów. Numer oparty na prostej filozofii- zwrotka, śpiewny, prymitywny wręcz refren, zwrotka, refren, solo, zwolnienie, przyspieszenie, refren, ajronowy patent na koniec. Kolejny na liście „Rainmaker” to już właściwe rozwinięcie płyty i niestety w tym momencie zaczynają się schody, bo krążek w niczym nie przypomina dotychczasowych dokonań Dziewicy. Specyficzna kompozycja, za to miła dla ucha praca gitar. Delikatne dźwięki wydobywane z elektryków zwiastują „No More Lies”, pierwszą z bardziej rozbudowanych propozycji zespołu zawartych na albumie. Co prawda powtarzanie w refrenie do znudzenia tytułu można uznać za kontynuację tradycji rodem z „Virtual XI”, ale po rozkręceniu się utwór może się podobać. Szkoda tylko, że w siedmiominutowym utworze gitarzyści dostali tak mało czasu na solówki, bo ich kilkunastosekundowe popisy brzmią bardzo ciekawie. Bez specjalnego zmiękczania wkracza „Montsegur”. Numer utrzymany w stylu poprzedniego albumu. Ogólnie nie ma się jednak czym zachwycać, bo ani solówki, ani unisona nie przekonują, jak te za lepszych lat. Do tej pory album prezentował się średnio lub co najwyżej dobrze, ale tytułowy kawałek sporo nadrabia. Rozkręca się niemal trzy minuty, masakruje słuchacza, potem swoje dokładają gitarzyści (Gers po prostu zniszczył) i mamy najlepszą kompozycję na płycie. Jeden z tych utworów, które zamiast opisywać słowami, należy po prostu polecić. Skoczny, melodyjny nastrój płyty kontynuuje „Gates of Tomorrow”. Śmiało można go zdefiniować jako miks dwóch pierwszych kawałków. Za to solówki masakra. Znów brawa dla Gersa, jego szybki, aczkolwiek nieco niechlujny styl świetnie się tu sprawdza. W „New Frontier” niespodzianka, bo po dwóch dekadach w zespole w końcu kompozycyjnie udziela się Nicko. Co prawda jako jeden z trzech autorów, ale zawsze. Ogólnie jest przebojowo i do przodu, czyli jak w poprzednim kawałku. Ósemką podpisane jest epickie „Paschendale” traktujące o bitwie z czasów I wojny światowej. Zasadniczo ten posępny numer można nazwać zapowiedzią następnej płyty. Trochę podobnym do „No More Lies” intrem raczy nas „Face in the Sand”. Jak na tak wolną i majestatyczną kompozycję dziwi zastosowanie monotonnej podwójnej stopy. Bardzo dziwny kawałek i irytująco zawodzący Bruce. W „Age of Innocence” znów mamy do czynienia z „bravenewworldowaniem” i w sumie wyszło to kawałkowi na dobre, ale też o geniuszu nie może być mowy, bo tenże objawił się na „Dance of Death” tylko dwukrotnie. Wisienką na całościowo niezbyt udanym torcie jest akustyczno-symfoniczny „Journeyman”. Jedna z kilku zaledwie w dorobku zespołu rasowych ballad.

Patrząc całościowo na ten album trudno nie dojść do wniosku, że pomysły zaprezentowane tu przez zespół niemal nie pasują do marki „Iron Maiden”. Po przymknięciu na to oka wciąż pozostaje wrażenie, że za dużo tu średnich momentów. Trzy-cztery numery mogłyby (z pożytkiem dla całości) wcale się tu nie znaleźć. Ocena jest tak wysoka tylko dzięki dwóm sztandarowym kompozycjom z krążka. Dla mnie to najsłabszy krążek po „No Prayer For The Dying”.

Ocena: 7.5/10

2 komentarze:

  1. Tytułowy pikny, fajne Paschendale, resztę można zaorac.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otwieracz wręcz tragiczny - klip do niego jeszcze gorszy. Wstawienie zabiezbieczeń na płytę - strzał w kolano, na moim discmanie każdy kawałek zatrzymywał się po 15 sekundach odtwarzania. A jednak lubię ten album. Głównie za sprawą takich numerów jak "No More Lies", "Dance of Death", "New Frontier", "Paschendale", "Age Of Innocence" i "Journeyman". Pozostałe kawałki to raczej średniaki.

      Usuń