sobota, 8 października 2011

Keep of Kalessin - Reptilian (2010)

Jej Smocza Wysokość

Data wydania: 10.05.2010
Gatunek: Melodic Black/Extreme Epic Metal
Kraj: Norwegia

Tracklista:
1. Dragon Iconography - 7:30
2. The Awakening - 8:19
3. Judgement - 5:10
4. The Dragontower - 4:43
5. Leaving the Mortal Flesh - 4:25
6. Dark as Moonless Night - 5:50
7. The Divine Land - 6:47
8. Reptilian Majesty - 14:13

Skład:
Thebon - wokal
Obsidian Claw - gitara, klawisze
Wizziac - bas
Vyl - perkusja

Autor recenzji: Frodli

Smoki są to złe stworzenia gromadzące bogactwa i zjadające dziewice. Za wszelką cenę należy te gadziny tępić, czy to jawnie w lśniącej zbroi i na białym koniu, czy to podstępem za pomocą wypchanej siarką owieczki. Tyle mówią baśnie i gros fantastyki. Smoki są również potężnymi, majestatycznymi, żyjącymi w górach istotami, których należy się lękać i modlić się, by nigdy w życiu nie spotkać któregoś osobnika tej rasy. Tak też obmyślili sobie album panowie z Keep of Kalessin. Zero słodzenia, samo zło.

Intrygujące, epickie intro „Dragon Iconography” wprowadza słuchacza do albumu nieprzewidywalnego niczym płomień wprost ze smoczej paszczy. Po kilkudziesięciu sekundach monumentalnego walcowania następuje totalne riffowe morderstwo z blastami w tle. Już na starcie miłośnicy baśniowych konwencji smoków poznają swoje miejsce w szeregu. Utwór momentami nieco się uspokaja, ale tylko po to, by triumfalnie powrócić do rzezi sprzed kilkudziesięciu sekund. Pełnię smoczego majestatu oddaje „The Awakening”. Skandowanie „Hail! Dragon! Majesty!” można spokojnie uznać za motto płyty. Dodatkowym smaczkiem są kapitalne ślizgi dłoni po gryfie. „Judgement” nie jest już tak epickie i monumentalne jak poprzednicy, ale nie znaczy to, że muzycy sobie odpuścili. Riff goni riff, każdy fragment tekstu podzielonego na kilka strofek śpiewany jest do innego podkładu. Wszechstronność muzyków sięga tak daleko, że na krążku znalazło się również miejsce dla najbardziej lajtowego z tracklisty „The Dragontower”. Tutaj panowie już tak nie kombinują, zastosowali standardowy układ zwrotka-refren i solówka. Zniszczyli i tak, bo kawałek ocieka epickością. Jeśli można się przyczepić do jakiejś kompozycji na krążku, to jest nią „Leaving the Mortal Flesh”. Co prawda jako atrakcję wklejono tutaj odgłosy bitwy, ale kawałek jest mimo wszystko najmniej atrakcyjny z całego zestawu. Black metalowe korzenie zespołu dają o sobie znać w epickim, walcującym „Dark As Moonless Night” obdarzonym obrazoburczym tekstem i behemothowym klimatem. No i wyszaleli się kompozycyjnie, teraz wystarczyło tylko dociągnąć to do końca. Finisz płyty zaczyna się od „The Divine Land”, gdzie dialog toczy się między czystym wokalem a growlem, pojawiają się również wgniatające w fotel chóry. Kwintesencją płyty jest jednak zamykająca ją suita „Reptilian Majesty”. Tym razem ekipa dorzuciła do utworu elektronikę i tak po kilku minutach konsekwentnego mordowania kompozycja nagle wycisza się, przyjmuje wręcz ambientowy nastrój, zaś wszystkie znane wcześniej fajerwerki takie, jak growle, chóry, gitary dokładane są konsekwentnie jedno po drugim. Coda natomiast zostawia słuchacza w zawieszeniu... i ponagla do wciśnięcia RETURN na odtwarzaczu.

Arcydzieło metalowej ekstremy, epickie dokonanie, które miejmy nadzieję już niedługo będzie kultowym. Swoją drogą, taki krążek mógł powstać tylko w Norwegii.

Ocena: 10/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz