wtorek, 5 czerwca 2012

Dream Theater - Black Clouds & Silver Linings (2009)

Teatr Snów rozwiewa czarne chmury
 Dream Theater na myspace

Data wydania: 23.06.2009
Gatunek: Progressive Metal
Kraj: USA

Tracklista:
1. A Nightmare to Remember - 16:10
2. A Rite of Passage - 8:35
3. Wither - 5:25
4. The Shattered Fortress - 12:49
5. The Best of Times - 13:07
6. The Count of Tuscany - 19:16

Skład:
James LaBrie - wokal
John Petrucci - gitara
Jordan Rudess - klawisze
John Myung - bas
Mike Portnoy - perkusja

Autor recenzji: Frodli

Giganci progresji dwie dekady działalności wydawniczej uczcili jedenastym krążkiem, co dowodzi ich niebywałej płodności artystycznej. Już jakiś czas temu co prawda pojawiły się zarzuty co do schałturzenia się grupy, ale muzycy puszczają je mimo uszu i robią swoje ku uciesze milionów fanów na całym świecie.

Największą petardę zespół odpalił już na samym początku. Epicki moloch opowiada historię człowieka, który padł ofiarą wypadku samochodowego. Niemal wszystko jest tu idealne. Solówki Johna, śpiew Jamesa, potęgujące nastrój dźwięki zderzenia i ambulansu na sygnale. Balladowy środek kompozycji to chyba najlepszy moment płyty. Niestety ogólne wrażenie doskonałości psują blasty na koniec, które nijak nie pasują do tej muzyki, aczkolwiek psychodeliczne klawisze Jordana wjeżdżają wówczas na psychikę niemiłosiernie. „Rite of Passage” jest o połowę krótsze, zaś wplecione weń przemówienia polityków jasno określają, co jest tematem utworu. W tym przypadku można narzekać na zbytnią ilość powtórzeń refrenu, co w metalu zazwyczaj denerwuje. Propozycja numer trzy to ballada „Wither”, komercyjna propozycja dla stacji radiowych. Nijak ma się do epickiej i rozbudowanej reszty płyty, ale cóż... Chociaż solówka gitarowa jest bardzo ładna. "The Shattered Fortress" to ostatnia część "12 Steps Suite" autorstwa Portnoya opowiadającej o dwunastu krokach terapii pomagającej wyjść z alkoholizmu. Dużo się tu dzieje, największą atrakcją są pasjonujące dialogi wokalne. Jordan natomiast dokłada świetną solówkę. Następny utwór dedykowany jest zmarłemu ojcu Mike'a. Nastrojowy początek przeradza się w skoczny, metalowy kawałek, a melodie wysypują się niczym karty z rękawa magika. Chyba najbardziej przystępna propozycja na albumie. Na koniec dziewiętnaście minut przeprężnych popisów instrumentalistów z odrobiną (w stosunku do całości) tekstu, czyli "The Count of Tuscany". Zwolnienie po 11 minutach wgniata w fotel.

Tak więc kolejny album Amerykanów przeszedł do historii i w ciągu dwóch lata można spodziewać się kolejnego. Ponadprzeciętny warsztat muzyków nie zawsze przekłada się na genialną muzykę, ale tym zespół umiejętnie spożytkował swą wiedzę i skomponował wart uwagi album, na którym można wszak znaleźć kilka chybionych pomysłów.

Ocena: 8/10

1 komentarz:

  1. Fajny blog :)

    http://rockundmetal.blogspot.com/

    niestety nie wiem jak mogę zrobić coś takiego jak ty masz mianowicie "Kapele" :(

    OdpowiedzUsuń