czwartek, 5 kwietnia 2012

Ayreon - The Universal Migrator Part I: The Dream Sequencer (2000)


Geneza homo sapiens wg A.A.L.

Data wydania: 20.06.2000
Gatunek: Progressive Metal
Kraj: Holandia

Tracklista:
1. The Dream Sequencer - 5:09
2. My House on Mars - 7:48
3. 2084 - 7:42
4. One Small Step - 8:45
5. The Shooting Company of Captain Frans B. Cocq - 7:58
6. Dragon on the Sea - 7:09
7. Temple of the Cat - 4:11
8. Carried by the Wind - 3:59
9. And the Druids Turn to Stone - 6:36
10. The First Man on Earth - 7:20
11. The Dream Sequencer Reprise - 3:36

Skład:
Arjen Anthony Lucassen - gitara elektryczna, gitara akustyczna, bas, syntezator analogowy, mellotron, organy Hammonda, klawisze, wokal (8)
Rob Snijders - perkusja
Erik Norlander - syntezator analogowy, fortepian, organy hammonda, klawisze, modulator głosu, solówki klawiszowe (1, 4, 6)
Clive Nolan - solo klawiszowe (3)
Johan Edlund - wokal (2)
Floor Jansen - wokal (2)
Lana Lane - wokal (3, 6), narracja (1), wokal wspomagający (4, 5)
Edward Reekers - wokal (4)
Mouse - wokal (5)
Jacqueline Govaert - wokal (7)
Damian Wilson - wokal (9)
Neal Morse - (10)
Mark McCrite - wokal wspomagający (10)
Peter Siedlach – smyczki

Autor recenzji: Frodli

Jako, że Arjen Lucassen jest tytanem pracy, toteż na nowe krążki Ayreona nie trzeba było zbyt długo czekać. Tym razem zamiast metal opery otrzymaliśmy dwa osobne albumy określane przez samego Anthony’ego jako „sofciarski” (recenzowany „The Dream Sequencer”) i „metalowy” („Flight of the Migrator”).

Płytę otwiera intro wyjaśniające, czym jest tytułowy „Dream Sequencer”. W 2084 roku wybuchła wojna, która przyniosła koniec świata. Ocalał tylko jeden człowiek, który zamieszkiwał bazę na Marsie. „Dream Sequencer” to zaawansowany program komputerowy, do którego człowiek podłącza się kabelkami, by przeżywać w myślach wydarzenia zależne od programu, który wybrał. W przypadku tej płyty chodzi o podróż w czasie... Od końca świata do początków rasy homo sapiens. "My House on Mars" to posępna kompozycja odkrywająca przed słuchaczem myśli ostatniego człowieka. Samotny, przepełniony pretensjami do rodziców, którzy go opuścili; pozbawiony nadziei na powrót na niezdatną do zasiedlenia Ziemię, znalezienie przyjaźni i miłości wegetuje na Czerwonej Planecie. Utwór emanuje przytłaczającą aurą, uzbrojony jest również w piękne gitarowe solo rodem z repertuaru Davida Gilmoura. Później niestety album trochę przynudza, bo kolejne trzy utwory utrzymane są w podobnym nastroju. Ciekawiej robi się dopiero od "Dragon on the Sea", gdzie w roli głównej występuje Elżbieta, legendarna Królowa-Dziewica śpiewająca do Francisa Drake’a odpierającego szturm hiszpańskiej Niezwyciężonej Armady. Lana Lane demoluje tutaj w ujmująco emocjonalnym refrenie. Następne w kolejce jest uderzająco różne od poprzedników "Temple of the Cat". Nie ma tutaj tego przytłaczającego nastroju poprzednich kompozycji, utwór jest można by rzec radosny. Sam mistrz ceremonii udziela się w "Carried by the Wind" i trzeba przyznać, że kawałek stanowi świetny epilog historii opowiedzianej na „The Final Experiment”. Palmę pierwszeństwa na krążku zdecydowanie należy przyznać następnemu utworowi i wokaliście, który w nim wystąpił. Tak, tak, mistrz Damian Wilson i wyimaginowana geneza Stonehedge, czyli „And the Druids Turn to Stone”. Jeden z najpiękniejszych utworów, jakie wyszły spod ręki Arjena. Końcem historii jest utrzymany w beatlesowym stylu „The First Man on Earth”. Epickość zawarta w lajtowej formie. Album zamyka repryza, kolejny piękny ukłon w stronę Pink Floyd.

Nie ma sensu ukrywać, że płyta jest trochę przekombinowana, zwłaszcza w pierwszej połowie. Jednakże nadrabia to oryginalną historią, kilkoma świetnymi momentami i zaproszonymi gośćmi. Bezsprzecznie jednak z dylogii „The Universal Migrator” płyta ta jest tą słabszą.

Ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz