Vortex solowo
Data wydania: 19.08.2011
Gatunek: heavy metal/progressive metal/folk metal
Kraj: Norwegia
Tracklista:
01. The Blackmobile 03:16
02. Odin’s Tree 04:42
03. Skoal! 02:29
04. Dogsmacked 04:24
05. Aces 03:41
06. Windward 03:53
07. When Shuffled Off 03:45
08. Oil in Water 04:53
09. Storm Seeker 06:30
10. Flaskeskipper 02:47
11. The Sub Mariner 04:35
Skład zespołu:
ICS Vortex - wokal, gitara, gitara basowa, klawisze
Asgeir Mickelson - perkusja
Cyrus - gitara (w utworach 1, 2, 7)
Arne Martinussen - fortepian (w utworze 9), klawisze (w utworach 3, 6)
Autor recenzji: Est
Po 10 latach współpracy z kapelą Dimmu Borgir Vortex postanowił opuścić zespół i założyć swój projekt solowy. Jednakże swoją kapelę, którą nazwał po prostu ICS Vortex założył dopiero w 2011 roku i na ten też rok zapowiedział swój debiutancki album. Znany również z nieszablonowego bandu Arcturus wokalista i basista zatytułował swój album "Storm Seeker" i prawdę mówiąc nie bardzo interesowałem się tym projektem, aż do momentu premiery albumu - z czystej ciekawości postanowiłem sprawdzić, co też Vortex mógł nagrać solowo - wszak doświadczenie ma niemałe i grał w naprawdę znaczących zespołach dla metalowego światka (poza wymienionymi należy dodać jeszcze Borkangar). Premiera debiutanckiego albumu przypadła na 19 sierpnia 2011 roku.
I już praktycznie od samego początku miałem niezbyt wesołą minę - o ile wokal Vortexa przy wtórze melodic black metalowego grania brzmi dobrze, o tyle tutaj wypada niespecjalnie. W Dimmu Borgir jego partie wokalne dodawały klimatu - chociażby na świetnym albumie "Death Cult Armageddon", a zwłaszcza w numerze promującym to wydawnictwo ("Progenies of the Great Apocalyps"). Na "Storm Seeker" okazuje się, że jego wokal jest drażniący niczym piskliwe dźwięki wydawane przez śpiewaków z niektórych melodic metalowych kapel. Do tego wszystkiego mam wrażenie, że muzyczny rozrzut jaki Vortex zaserwował na tym wydawnictwie to jakaś wieloletnia zbieranina materiału - mamy tutaj niby melodic black metalowe rytmy ("The Blackmobile"), folkowe granie zahaczające o wikińskie klimaty ("Skoal!", "Odin's Tree") i heavy metalowe kawałki (np. "Windward"), poza tym bardzo dużo rockowania, co mocno mnie zdziwiło. W końcu ten muzyk w swojej przeszłości miał styczność głównie z mocniejszym graniem, więc skąd pomysł na tak lekki album? Nie mam pojęcia. Wielu hitów się tutaj nie uświadczy - ja dopatrzyłem się tylko jednego - "The Blackmobile". Kawałek brzmi całkiem nieźle, ale wokale Vortexa ewidentnie pasują do refrenów, natomiast w zwrotkach w ogóle się nie sprawdzają. W jego śpiewie brakuje mocy - ten album według mnie obnażył wszystkie jego słabości. O ile w Arcturus jego wokal sprawdzał się bardzo dobrze, o tyle tutaj po prostu czegoś brakuje. Rozrzut gatunkowy to zdecydowanie za mało, żeby rozpatrywać "Storm Seeker" jako ciekawy album. Na pewno to wydawnictwo wyróżnia się spośród innych letnich premier metalowych. Przesłuchanie tego wydawnictwa od początku do końca za jednym przysiadem wymagało ode mnie naprawdę dużo siły.
Nie wiązałem żadnych dużych nadziei z solowym albumem Vortexa, więc o rozczarowaniu mówić nie mogę. Jedynie mogę mieć za złe muzykowi, że nie zaprosił do współpracy jakiegoś wokalisty, który miałby prawdziwą energię w swoim głosie, bo niestety Vortex jej nie ma, a jego wokalizy brzmią jakby ciągle był refren. Klimatu tego albumu nie da się łatwo określić - to mocna mieszanka, prawdziwy rozrzut gatunkowy, który męczy swoją różnorodnością - całość wypada bardzo płasko. Niestety mam wrażenie, że Vortex zbierał pomysły na ten album przez kilka lat, a teraz to wszystko posklejał i wyszła jakaś niespójna kompilacja.
Ocena: 4,5/10
Autorze recenzji: ośmieszyłeś się w moich oczach na całej linii. Znam dokonania Vortexa z Arcturusa, Borknagar oraz Dimmu Borgir. Wokalnie Vortex stworzył na solowym albumie kompilację z tamtych zespołów (nie należało oczekiwać niczego innego), ale zrobił to w wyśmienitym stylu. Jest różnorodność, jest typowa dla jego głosu melodyka. Zarzucasz, że wokal jest 'słaby', nie pasuje do muzyki, ale ta muzyka z zamierzenia jest melodyjna i łagodna, chociaż gitary czasem grają ciężej - wyraźnie bije od nich pozytywna energia i całą paleta emocji, którą Hestnaes świetnie oddał. Album jest różnorodny i dosyć eklektyczny jednak jako całość jest bardzo spójny - właśnie pod względem melodyki. Utwory niezbyt może długie, ale zróżnicowane, częste zmiany tempa i całkiem bogate aranżacje. Technicznie ciężko cokolwiek zarzucić, kolejny raz mamy do czynienia z wyśmienitą i łamaną perkusją Mickelsona. Recenzja jest napisana praktycznie po całości subiektywnie, a kto jeśli nie recenzent, powinien dążyć do obiektywizmu?
OdpowiedzUsuńPanie Anonim: akurat nie zależy mi na tym, żeby błyszczeć w czyichś oczach. Moje recenzje zawsze były i będą subiektywne (nie potrafią podchodzić do muzyki obiektywnie, bo będąc słuchaczem staje się odbiorcą danego albumu i automatycznie wyrabiam sobie o nim zdanie). Lubię różnorodny płyty (a nawet bardzo lubię), ale tutaj różnorodność przybrała wręcz obraz karykaturalny. Ostatnie zdanie recenzji opisuje praktycznie całe moje wrażenia z tego albumu.
OdpowiedzUsuńBTW zawsze pod postem można się podpisać.